Nie mam lisów, ni celu, by chodzić na groby

Blog

Nie mam lisów, by chodzić na groby

Pierwszego zostaje w domu. Skrzywienie? Nie do końca, byłem przez cały dzień wczoraj, spędziłem tu i pół dnia w sobotę, tylko piątek mi jakoś uciekł; zostanę dziś bo jutro mam umówione spotkanie. Dziś nie mam, a to, że święta i wszyscy na cmentarze? Chciałoby się powiedzieć, napisać, że nie robi to na mnie wrażenia, ale robi, tylko z perspektywy czterech ścian mniejsze.

Nie zrobiłem zapasów spożywczych, nigdy nie robię przesadnych, ale wczoraj olałem sprawę całkiem i dziś miałem wybór: zajadać, wcześniej przygotować to co jest, czy dogodzić sobie za cenę wyjścia i przekonania się, czy i coś jest otwarte. Najpierw sprawdziłem w necie: duże sklepy zamknięte na amen. Podejrzewałem, więc o pobliskiej Biedronce od razu zapomniałem. Rano pozostało mi z wczoraj i przedwczoraj dokończenie tekstu do gazety, więc starałem się zacząć dzień normalnie (co nie jest u mnie normą) od kawy, śniadania a nawet dwóch. Dało radę, mleko jeszcze nie skwaśniałe, płatki się nie psują, jajka jeszcze były a do nich kawałek wędliny i sera żółtego, też jeszcze zjadliwe, choć były wątpliwości.

Na obiad też niby coś by się znalazło, ale humor jakiś nie tete, należało to szybko zmienić, tekst napisany, na groby za nic się nie wybieram, będę – pomyślałem gotował, czegoś na pewno brakuje, włoszczyzny, kości zgody i niezgody, makaronu nawijanego na uszy, Żabka, pomyślałem, jest trzy przystanki stąd, na Zamłyniu, w sumie nie daleko. Na szczęście Używki Świata czynne jak cmentarze.

Tylko to słońce. Nie dalej jak tydzień temu kupiłem sobie trzy pary okularów przeciwsłonecznych w Radomskim Tigerze, po trzy PLN każda, nie zgubię, pomyślałem, wszystkich trzech do końca tygodnia chociaż bym się zesrał. Zrobiłem i jedno i drugie. Nie raz. Gubiłem i znajdowałem, w kiblu też bywałem często, koniec końców okularów nie ma już, a jak świeci, lubię szanować światłoczułe gałki oczne. Ukrywać się za maska, okularami, golfem, kapturem, szalikiem, czapką i czym tam jeszcze można zakryć te kompleksy, braki i nadużycia.

Kwiaty, suszone, zaplątały się przypadkiem w firanki, które niczym innym jak ciężkie sznurki zwisające z góry w dół przed szyba. Świeczkę palę codziennie wieczorem, jakimś cudem na stole znalazł się świecznik, a same świece znalazły się w OBI przy okazji zakupu gwoździ. W zadumie trwam od początku miesiąca – nie mogę nadziwić się gadaniem przedstawicieli instytucji, którzy mówią, że wyślą, a nie wysyłają.

A ja muszę kombinować, inni oczywiście
zamiast się starać i szczerze do ludzi mówić o swoich potrzebach, się modlą, o ja mogę modlić się, nawet w miarę szczerze, jednak zapomniałem już jak, jeśli w ogóle wiedziałem. Pamiętam jak spędzałem czas w mieszkaniu bogobojnej babci na Halinowie, i częste wizyty w kościele i cowieczorny różaniec wydawały mi się mocno podejrzane, nie przekonywały.

W szkole średniej chodziło się na cmentarze, nie tylko we Wszystkich Świętych. Mimo swojej makabrycznej funkcji, na kilku hektarach kładzie się jedne na drugich (bo miejsca zawsze mało) zwłoki ludzi, którzy ani już nie bekną ani nic bardziej pożytecznego nie popełnią, tylko dlatego, żeby wierni(których coraz mnie, laicyzacja społeczeństwa) płacili co kilka lat daninę kościołowi, który jest największym beneficjentem chowania zmarłych. W szkole chodziło się na cmentarz robić zdjęcia oraz śmiać z nazwisk. Doprawdy różne napisy widnieją na płytach nagrobnych.

Są ludzie, którzy potrafią czerpać inne korzyści, niż duchowe uniesienie, sprzedaż zniczy, kradzież świeczek czy przerabianie wieńców żałobnych na te weselne. Jest jeden człowiek, który mieszkał koło cmentarza. Hodował lisy. Nie przelewało się, hodowla zwierząt futerkowych nie była zawsze opłacalna. Rynek rządzi się swoimi prawami, jest hossa, jest i bessa. Jak było ciężko i zwierzątka nie miały pod dostatkiem karmy, koło czuwał na moment, i kiedy na nekropolie przywożono świeży towar, gość czekał, zaczynał działać.

Jak tylko obrządek dobiegł końca, zrobiło się ciemno i cicho, trzeba było się mniej lub bardziej oficjalnie zakraść i trumnę wykopać. Ciepłe jeszcze, ludzkie zwłoki smakowały futerkowym. Kolo obcinał nieboszczykom ręce i nogi, cały korpus jest za ciężki. Lisy były najedzone, futra błyszczące, obsługa cmentarna nieświadoma. Pełna symbioza.

Miałem nie iść, ale obiecałem koledze, że podeślę fotkę. On jest w Lublinie, a z Radomia, więc zaproponowałem, że podeślę mu aktualne zdjęcie ze święta obchodzonego w tych dniach w grodzie. Wszyscy śpią, zmarli odpoczywają już w spokoju, ja wybieram się na Limanowskiego choć jest już 23 przed północą, a nie mam transportu. Czego nie robi się dla kolegów, tudzież innych futerkowych.

Cdn

Dziewoy

0Shares