Lamy, krasnolud a w tle – ocean

Lamy a ocean w tle

Na godzinę wyszedłem z domu. Pojechałem i jechałem wśród innych udziwnionych. W biurze poszło szybko i jest nadzieja, że jakieś pieniądze przybędą niebawem. A powinny! Już nie względu na mnie samego. Bardziej chodzi o wierzycieli. Z wierzyciela, w ciągu paru minut, paru dni, kilku nocy, w dłużnika się zmieniłem. I nie jest mi z tym do końca wygodnie. Wolę czekać, aż kto inny odda mi, niż żeby inni czekali, aż ja oddam.

Wracając, na „reprezentacyjnej” ulicy Okulickiego, dawniej chyba Świerczewskiego, ktokolwiek to był, zobaczyłem dwie pary. Jedna para dwóch kobiet prowadziła za sobą dwie Lamy, a może co innego, nie wiem, nie znam się. Wiem, że nie były to konie ani kuce, ani krowy ani owce. Były to południowo amerykańskie kopytne z And, takich gór tam oj. Białe, całe poza nogami, w obfitym futrze, nogi „gołe” i chude, szyję długie, nad nimi te dziwne głowy, twarze, dziwne stworzenia w ogóle. Fakt prowadzenia tej pary przez ludzką parę wywołał zdziwienie wszystkich, którzy tę osobliwość widzieli, a było tych osób kilka, widziałem, zarejestrowałem. Nie zdążyłem zrobić zdjęć. Jechałem w jadącym autobusie.

Przystanek dalej, kiedy autobus zatrzymał się, żeby jednych wpuścić, innych wypuścić, zobaczyłem prawdziwego krasnoluda. Nie miał klasycznej brody, chyba był już zmutowany mocno.
Liliput? Krasnal? Liliput krasnal stało pod murem, przy bramie. Jak to liliput krasnal, było Toto małe, na oko metr wysokości. Może mniej.

Odziany, zakutany był w dużo konfekcji osobliwej, a że w kolorach jesieni, te wszystkie ugry i sepie, zielenie ciemne i brązy, a dzielił nas pokaźny trawnik za drugim pasem jazdy, a tam multum liści kolorowych, tak że krasnal liliput za przeproszeniem zlał się tak z tłem, jak i z tym, co nas dzieliło. Ludzie, co mijali Toto idąc chodnikiem, zdziwieni przystawali, ze zdziwieniem patrzyli na to zjawisko. Skąd się Toto wzięło? Jak pojawiło? Skąd wyszło i na co czekało. Bo przez minuty nieruchome nieruchawe było, a wpatrzone w jeden tylko punkt. Niewidzialny punkt widziany przez słabo widocznego, bo wytopionego w otoczenie krasnala, karła.

Sam czułem się średnio co sprzyja rozwojowi, powstawaniu przeróżnych halucynacji i psychoz, okazało się, że świat zamiast mnie uspokoić jakąś normalnością, skoro już się z nią konfrontowałem, wyszedłem z domu – dał mi świat mój ukochany parę Lam prowadzonych przez dwie dzierlatki, oraz karła krasnoluda. Okulickiego okazało się konglomeratem cudów, osobliwości, udziwnień.

A ja zawsze ową ulice miałem za podejrzaną. Jakby nie z tej epoki, nie z naszych czasów, nie z obowiązującej realności. Wyjęta z praw ludzkich i prawd oczywistych.
Mam więc nie wychodzić?! Ludzie albo nie widzą, albo słabo reagują na te dziwy. Choć, żeby widzieć Lamy, widziałem, wyszło parę osób z radia Radom, czy Rekord, co tam jest, miałem tam tydzień pracy próbnej, lata temu, a że wychodziłem przed czasem a i newsy pod antenę pisałem w swoim stylu – na okresie próbnym się skończyło.
Nie wiedziałem dziś za bardzo, co się dzieje na tak zwane horyzoncie. Szedłem, a za domami, blokami, drzewami i innymi ami, rozciągał się ocean, jego powierzchnia i styk z niebem. Jestem nad morzem? Zapytywałem sam siebie. Ocean rozciąga się za linią gleby i łączy się ostrą krawędzią z nieboskłonem? Zaiste dziwne, ale i przyjemne to było wrażenie, że bezkres oceanu za dzielnicą zabudowaną i plażami, których istnienia tylko domyślać się mogłem. Po tych łamach, krasnoludkach, oceanach mogłem już wszystkiego się domyślać, wszelkiego osobliwego podejrzewać.
Mam sąsiadkę, która pomogła, starała mi się pomóc w trudnych chwilach że trzy lata temu. Chyba jest pijąca popijająca, bo ostatnio tak ją suszyło, że przeszła zapytać, czy nie mam piwa, albo czy nie mógłbym iść do sklepu i kupić. I miałem i miałem iść do sklepu po różne zakupy, więc i poratowałem doraźnie, i zaraz poleciałem kupić i ratować po całości. Dziś spotkałem ją i coś wspomniała, że jest mi niewysłowienie wdzięczna i gotowa oddać kasę za te kilka Kuflowych mocnych. Odrzekłem, by zapomniała, ja sam już nie pamiętałem. Czyli jednak są i winni mi, nie tylko ja winny innym. Wielce niepocieszająca to myśl, bo gubię się w rachunkach.

0Shares