Szambo
Ciężko idzie z książką. Pewnie każdemu, kto się na to pisze, znaczy pisze książkę, idzie nielekko. Jakby się w łatwością zaczynało, pisało a potem kończyło długi tekst, coś by było podejrzane. A wartość wątpliwa. Trzeba to przecież jeszcze nie raz przeczytać od początku, przejrzeć, poprawić, czasem gruntownie. Dużo się zmienia w tekście, jeśli się widzi taką potrzebę. Ale ile wątpliwości!? Czy to w ogóle z sensem? Czy sam pomysł dobry? Czy ciekawe to, co już napisane? Czy się dotrwa do końca? Czy kwestie wydawnicze pójdą tak, jak powinny? Czy w ogóle toto ktoś będzie chciał wydać? Czy, jak zwykle, jeszcze trzeba będzie ponieść jakieś koszty? Czy starczy na to pieniędzy? Czy ich nie szkoda, by dodawać, dokładać do wątpliwej inicjatywy?
W tym przypadku zaczęło się z lekka tragicznie. Książka była w stadium zaawansowanym. Jakieś sześćdziesiąt stron było napisanych, pomysł się zrodził niejasny niewyraźny, ale potem, wraz z pisaniem stawał się bardzie konkretny, nawet zabawny, nawet mogący udźwignąć treści, które w zamiarze miały znaleźć się na tych stu dwudziestu stronach. Ale komputer zaginął. A chociaż sto razy się myślało, żeby to, co już napisane, wysłać na maila albo zapisać na jakimś innym nośniku, nie zrobiło się tego. Komputer się odnalazł, jednak jak się okazało, bez żadnych zapisanych tam wcześniej, przez lata. Zginęły zdjęcia, zginęły aplikacje, zapomniane zostały hasła, zaprzepaszczone teksty, w tym te treści książkowe. Wtedy rzecz miała nazywać się jeszcze albo Serotoninka, albo Serotonina po polsku, albo Sabatonina, teraz są inne pomysły.
Do tego co napisane miałem jakiś stosunek sentymentalny, pamiętałem, co spłodziłem i o czym, i dlaczego, i nawet byłem zadowolony. Wiec kiedy uświadamiałem sobie po raz setny, że nie ma, że wszystko przepadło, nie było mi wesoło. Jednak przecież w odsiecz przyszła cała wiedza i pamięć o tych, co swoje prace po wiele razy niszczyli, palili, pisali od nowa, pisanie zarzucali, zmieniali wszystko, kończyli na jednej stronie, nie potrafili wymyśleć pierwszego zdania, nie mogli znaleźć tytułu, gubili rękopisy, ginęły one w dramatach wojny czy innych kataklizmów.
Nie jestem pierwszy, myślałem, ani nawet nie umywam się ze swoim pisaniem do tych, którzy swoje książki pogubili, inaczej zaprzepaścili, ich pisanie nigdy nie ujrzało światłą dziennego, nikt tego nie przeczytał, a znawcy i wielbiciele talent wielkich pisarzy do tej poty nie mogą wydarować sobie, że wielkie w potencjale rzeczy na zawsze zostały utracone. Także co. Należało wziąć się w garść, odpalić tego odzyskanego kompa i zacząć od nowa. Z pisaniem jest trochę tak, że się jakoś pamięta to, co się napisało, dziwne, ale pamięta się całe zdania, całe akapity, całe rozdziały, a że się pamięta, nie trzeba pisać drugi raz tego samego, można zapamiętane zmieniać, modyfikować, uciekać od zgranych i za pierwszym tylko razem wydających się na atrakcyjne form.
A jeśli się w ogóle nie chce pisać? Nic? Ani do gazety, ani na bloga, ani dla siebie, ani podań, a ni listów, nic? A jak się nie chcę wstać z wyra? Odpalić komputer trudno? Przygotować śniadanie kłopot? Jak się nie chce ubierać i wychodzić, nawet po podstawowe zakupy? To co tu mówić o pisaniu, o kończeniu książki, która przecież w założeniu ma być czym specjalnym, dobrym, mocnym, ciekawym, zajmującym, nie tylko piszącego, ale – może i w większym stopniu – tych, co zechcą przeczytać. Nie ma co. Trzeba chociaż dotrzeć do jakiegoś specjalisty, niech przepisze dobre leki, zezna się, co się dzieje, może lekarz zrozumie, może uda mu się dobrać coś dobrego, może znajdzie się spokój a i entuzjazm, żeby dokończyć to szambo, bo tytuł nowej rzeczy to Szambo Wamba.
Jeden Komentarz
Więc, co o tym myślisz?
ojj…Wojściech… wiesz, że żałuję, że dałam Ci Władców Chaosu w prezencie 😀 nie lubię dawać prezentów… mam nadzieję, że chociaż do niej zajrzysz a ja jakoś to przeżyję. Kupię sobie nową wersję, ta i tak niesie za sobą zbyt wiele bolesnych wspomnień. Chciałam, żebyś wiedział. Nie oddawaj mi jej. Niech służy i indoktrynuje Cię w kierunku jedynej słusznej muzyki jaką jest Black Metal. Cześć.