Blog
Piłka, która zabija
Skończyło się. Spokój na cztery lata. Co prawda jakieś Mistrzostwa Europy, będzie jak zwykle co roku Liga Mistrzów, ale skończyło się prawdziwe szaleństwo, które raz na cztery lata nie tylko mnie zabiera prawie całkiem. Ostatni mecz, finał, spotkanie fenomenalne oglądałem w trzech miejscach. Nie było trudno, bo był przedłużony regulaminowy czas gry, była przerwa, była dogrywka, potem karne a następnie po dłuższej chwili dekoracja zwycięzców i podziękowanie dla pokonanych. Miałem oglądć w domu. Jednak zasiedziłem się u koleżanki. Że nie ma regularnej telewizji naziemnej, tylko odbiornik przystosowany do obioru transmisji internetowych oraz innych platform z filmami itp., a że widziała, że mi zależy, skoro już się zasiedziałem, włączyła mi mecz w telefonie. Siedziałem przy stole w pokoju i rozmawiając zerkałem w mały ekran. Już od początku targały mną nerwy, które nie pozwalały na spokojnie śledzić wydarzeń na boisku. Kiedy było dwa do zera dla Argentyny i nie wiele ponad dwadzieścia minut do końca, uznałem sprawę za rozstrzygniętą i poświęciłem się towarzyskości, koleżanka była miła i gościnna, mecz prawie rozstrzygnięty, postanowiłem być w porzo gościem i już nie patrzyłem cały czas w telefon oparty o kubek grzanego wina na stoliku.
Zaraz ten niesamowity młody Francuz strzelił pierwszą i już wiedziałem, czym to może pachnieć. Przeprosiłem, wyszedłem, obok mieszkał kolega. Po drodze kupiłem, posiedziałem na Kusicińskiego już przed telewizorem. Embape strzelił druga i była dogrywka. U kolegi dostałem pierwszego i drugiego zawału, kiedy zanosiło się na drugą połowę dogrywki przy stanie trzy do trzech, znów musiałem wyjść, mróz, świeże powietrze, ruch, nie chciałem trzeciego zatrzymania akcji serca. Spacer i wylądowałem na koncercie Skaldów. Nie mogłem się nadziwić, że ludzie wolą stać na zimnie na Placu Jagiellońskim, zamiast oglądać jeden z lepszych meczów w historii futbolu. W Sabacie załapałem się na koniec dogrywki, rozmowę z niejednym kolegą, którzy zahipnotyzowani patrzyli w telewizor na ścianie, kilka razy byłem na papierosie, nosiło mnie, i w końcu karne.
Już nie wchodziłem, Oliwia przecierała szybki w drzwiach, widać było odbiornik, obstawiałem, kto strzeli z 11 metrów, kto nie, tu się pomyliłem, tu miałem racje. Argentyna wygrała, wielka była moja radość. Praktycznie z dnia na dzień po Mundialu nastąpiła zmiana pogody. Mrozy i śniegi ustąpiły temperaturom umiarkowanym i deszcz zaczął padać. Ot tak. Święta będą czarne. Myśli za to coraz bardziej kolorowe. A mrok zasnuł moje myślenie na wiele dni, oj czerń nieprzenikniona. Kiepska aura na zewnątrz stanęła w sprzeczności z umiarkowaną pogodą ducha.
Bo złapałem zdrową niby rutynę znów, zdrowa ona tylko na papierze, ale inna od całkiem toksycznych i destrukcyjnych zachowań byłych. No z rozpędu jeszcze po Mistrzostwach wieczorem te dwa trzy piwa wypije, ale grzane i z korzeniami, co sprawia, że czuje się mniej pijakiem, bardziej smakoszem. Potem sen, nawet zdrowy, od ósmej wieczór do czwartej rano, z przerwami, ale jednak jakiś sen. O tej czwartej trzydzieści kawa i papieros, maile, facebook, Onet, jeśli oczy już się nie zamykają, gazeta – włączam ogrzewane, za radą specjalistów od zdrowego snu śpię przy wyłączonym, podobno im chłodniej tym lepiej się kima. Po piątej druga kawa, druga szluga i czekam na szóstą, kiedy to w Radiu 357 zaczyna się poranna audycja, a ja już zdążyłem pokochać tych redaktorów jak kiedyś Trójkowych, a to nawet ci sami. I tak wchodzę w dzień, potem jadę do miasta i załatwiam bardziej lub mniej zbędne sprawy. Wracam, czytam, gotuje, pisze, codziennie na śniadanie jem jajecznicę na wędlinie, cebuli z dodatkiem czosnku i sera żółtego, na obiad tradycyjnie, zupa, drugie, a wieczorem już mi się jeść nie chce, tylko bym zasypiał w czasie Wiadomości, których znieść nie mogę. Mam przekonanie, że tak można żyć, że to lepsze, niż karuzela chaosu i trucizn. Święta pewnie spędzę sam, wiec nie będę sobie życzył wesołych, tylko krótkich. I w miarę smacznych. I zdrowych. Nie zbyt wiele sobie chcę?
Więc, co o tym myślisz?