Prośba o zamknięcie nieba

Prośba o zamknięcie nieba

Nie potrafię już obejrzeć czterech całych meczów dziennie, i tak codziennie. Jeszcze na samym początku tak, słabo się czułem a też chciałem jak najmniej myśleć o tym, co się stało i jak, więc leżałem plackiem i patrzyłem na wszystko co leci, od rana do wieczora, w nocy oglądając powtórki – nie spałem w te dni i noce, więc patrzyłem prawie 24 na dobę. Teraz włączam, owszem, każdy mecz nadawany w dany dzień, ale to zerknę podczas transmisji do gazety, to przełączę na inny kanał, obejrzę zamki Irlandii z lotu ptaka albo Zmienników. Oczywiście te inne pozycje też nie w całości. Po prostu częściej skacze po programach i nie zatrzymuję się nigdzie dłużej niż na pół godziny.

Mogę też zawsze na chwilę wyjść z chaty. Robię to codziennie po to choćby, by wyrzucić śmieci. Zaiste wielkie są ilości odpadów mieszanych i innych produkowanych przez gospodarstwo domowe. Nawet jednoosobowe. Jednak jest to wyprawa pięciominutowa, trudno nazwać do wyczerpującym spacerem czy ciekawą eskapadą.

Dziś pojechałem też rano do apteki. Ale specjalnie pojechałem jeszcze przed dziewiątą, by załatwiwszy sprawy i dokonawszy krótkiego spaceru wrócić tak, żeby obejrzeć blok sportowy informacyjny jeszcze przed meczem. Byłem na Okulickiego pół do dziesiątej. Przeszedłem się z przystanku dalej, jednak ciągle pozostawało parę minut do otwarcia apteki. Zobaczyłem naprzeciwko cukiernie, co nawet o niej myślałem wcześniej. Myślałem jeszcze dzień wcześniej „będę czekał na otwarcie apteki, może będzie otwarta ta cukiernia, to wejdę i zakupię”. Żeby zabić czas a też mieć jakieś fajne ciacha na transmisje z meczu Japonia Kostaryka, wszedłem do sklepu ze słodkościami i długo zastanawiałem się jakie wyroby cukiernicze nabyć. Wziąłem radomiankę, szarlotkę i pączka i zapłaciwszy piętnaście złotych za trzy małe ciasta, zapłakałem. Ale już zaraz mieli otworzyć przybytek z medycyną, więc poszedłem czekać na zewnątrz na placu pod sklepem. Było zimno. Specjalnie nie ubrałem się odpowiednio, żeby przemarznąć a później po powrocie do ciepłego pokoju cieszyć się zmianą. Czekaliśmy już w parę osób. Niedziela- a to jedyna apteka w okolicy, reszta w centrum. Frekwencja była. Wpuścili nas o równej dziewiątej i już zaraz byłem szczęśliwym posiadaczem opakowania relanium. Plan był taki, żeby zażyć i oglądać w niejakim letargu. To znaczy pierwotny plan był taki, żeby zamówić diazepam w celach nasennych, znaczy na noc. Ale dlaczego nie zamulić się w dzień, jak i tak siedzę cały czas na chacie, lepiej siedzieć wyzbytym wszelkich nerwów.

Się gotuję. To znaczy ja gotuję. Bo się je. No ale przy tej wielkości wnętrza, które jest jedno, nawet gotując cały czas jestem „w meczu”. Jest jednak powód, żeby wstać. Nawet wypracowałem w sobie taką dyscyplinę, że podczas gotowania, dla przykładu, kiedy wstawiam ryż i należy czekać te dwadzieścia minut, nie wracam na materac by tam czekać na siedząco leżąco półleżąco, tylko trwam już przy garach, stojąc, albo ćwicząc gumkami. Czasem siadam na krześle. Słuchałem dziś tego podkastu o bezsenności, w którym przypomniano mi, że nie należy spędzać dnia tam, gdzie później będzie się chciało usnąć. Tyle że ja nie mam wyboru, nie mam kanapy, nie mam fotela, nie mam sofy, mam to krzesło, ale nie będę spędzał dnia na krześle, chcąc nie chcąc spędzam dnie na materacu. Tym samym, na którym będę chciał kimać. Jak się nie ma co się lubi…

Się upada. Zabawa jest przednia, ale lądowanie zazwyczaj więcej niż twarde. A to jest tak, najpierw, po upadku, cieszą małe rzeczy. Samo to, że się żyje, że się oddycha, że ma się gdzie leżeć. I teraz po kolejnej glebie przyszły te mistrzostwa. Spać się jeszcze nie dało, wyjść z domu strach a i nie było po co, te mecze całymi dniami to było zrządzenie losu. Jednak jak już się trochę polepszyło i sprawy tragicznie zaniedbane okazały się do „ogarnięcia”, przyszło niejakie znużenie piłką kopaną w telewizorze. Już chce się więcej, a że jeszcze na świecie możliwości nie zostały na nowo odkryte i przygotowane do wykorzystania, się woli jakiś mecz przespać. Albo przełączyć kanał na Historie i oglądać jakieś głupoty. Powtarzalność zagrań, cała filozofia i zasady futbolu okazały się w tym maratonie spotkań nie do wytrzymania.

Żrę, bo nie jadłem. Śpię, bo nie kimałem. Dzwonie sensownie, bo tarabaniłem tylko rozrywkowo. Czytam książki i gazety, bo przez miesiąc tylko etykiety na butelkach. A mistrzostwa trwają. Czasem się włączy.

0Shares