Dobra strona Zła
Cztery sny, z których pamiętam ostatni, ale jak bym chciał i się postarał, przypomniałbym sobie pozostałe. Tak były wyraźne kurwa. Więc wyspany jestem, piję pierwszą kawę, wyłączyłem już telewizor, który gra całą noc, włączyłem radio, słucham, czytam, przeglądam i kurwa czuję, że czuję się dobrze! Podejrzane. Niepokojące. Dziwne. Niespotykane. Aż się boję tego dnia, żeby tak wszystko gładko, z satysfakcją? Radością niejaką? Bez bólu? Bez świadomości gówna? Bez leków, a bez lęków? To niemożliwe, nie zasługuję, nie na to się pracowało, nie taka kara powinna mnie spotykać. Tylko nieustanne cierpienie i wszelkie niewygody, oto na co zasłużyłem, a tu co? Dobre samopoczucie z rana? Skandal.
W sumie co mnie obchodzi, jak się czuję? Nie będę hodował w sobie poczucia tej względnej stabilizacji i dobrej aury. Ale i nie chce poczucia winy tylko dlatego, że na chwile poczułem się nieźle! Nie wiem jak z tym żyć. Mogę tylko zdać się na rutynę dnia, na sprawdzone sposoby nie krzywdzenia siebie, w czym jestem dobry (i w krzywdzeniu, i w niekrzywdzeniu). Nie to, że będę chciał za wszelką cenę spacyfikować dobre samopoczucie, co to, to nie. Jednak od razu kiedy poczułem, że jest mi w miarę dobrze, przed wewnętrznymi oczami pojawił się obraz rozpusty i karnawału. To mnie zaniepokoiło, ponieważ znam i ten stan, i to, jakie są konsekwencje moich szaleństw, i to, jak łatwo mi przejść z trybu domowego cichego cierpienia w miejskie głośne tango.
Dotykają mnie oczywiście przeróżne rzeczy świata tego, dotykają boleśnie. Dolegliwa jest świadomość, że kabel zasilający komputer wychodzi często sam z gniazda. To mi doskwiera. Podobnie jak to, że szykuję się od początku roku, że zadzwonić do miasta i dowiedzieć, co z moim Internetem, odkładam to, wczoraj zapomniawszy całkiem że jest święto zadzwoniłem i automat od razu powiedział mi, że oto nie ma i nie będzie już dobrego Internetu od miasta, bo jakiś urząd telekomunikacyjny nie przydzielił udzielił zgody na korzystanie z częstotliwości. I dupa. Telefon, hot spot, ileż tak można? Trzeba będzie iść dokupić do abonamentu jakiś ruter, jakiś usb stick, jakieś cudo, za pomocą którego będę odbierał szybki i dobry Internet. Czy jechać na tym telefonie? Ten dylemat też mnie rozprasza. Podobnie jak kwestia leków. Policzyłem, dzwoniłem do Radziejowskiej, znaczy ona do mnie, jakiegoś 29 grudnia, 11 stycznia minie dwa tygodnie, tyle ważna recepta. I teraz ja mogę te leki wykupić dziś, mogę jutro, mogę w poniedziałek wtorek, środę. Jednak ta data, ten deadline, ta granica, poza którą już nie mam swobody mocno mnie frapuje.
Martwi mnie także ten brak słońca. No ni chuja, nie przebije się. Przebija się czasem, ale nie może się przebić. A jako, że mam limo, okular bym założył i zakładam, jednak w całkiem pochmurny dzień wyglądam pewnie z deka dziwnie. I tak się czuję. A jak już się czuje normalnie, chciałbym czuć się normalnie.
Dieta. Chce kupić fasole oraz paluszki, jednak moje nawyki zakupowe skutecznie mi to utrudniają. Co tam utrudniają, uniemożliwiają! Jadę na tych samych potrawach o stałych prawie porach, jednak mnie to za bardzo nie martwi, z drugiej strony ucieszyłoby coś zmienić. Dobra strona zmiany.
Więc, co o tym myślisz?