Drzewiej była ontologia….

Należy zacząć od tego, że nie tak dawno temu miałem swoje kolejne urodziny. Nie wiem dokładnie które, to znaczy nie wiem, z całkowitą pewności nie mogę stwierdzić, mam wątpliwości, czy określenia „skończyłem” tyle i tyle, i obecnie „mam” tyle i tyle, są jednoznacznie, czy wskazują ten sam wiek, czy może w zależności od formy, zmienia się liczba. Ale to nie istotne, ważne jest to, że mając już grubo ponad czterdzieści lat, właśnie dziś, rano, na kiblu, a nawet deko wcześniej,  doznałem iluminacji, że wielką wartością i mądrością życiową jest dar, umiejętność, sytuacja, w której można coś postanowić zanim się zrobi. Że wielkim ludzkim przywilejem jest możliwość zdecydowania na przykład rano, co i jak robić wieczorem, to znaczy co robić jest jakby postanowione, natomiast można o tej ciemnej jeszcze godzinie wybrać okoliczności, postanowić co do przebiegu, nałożyć ograniczenia, albo nawet dać sobie luz, „zobaczymy jak się potoczy”, natomiast nie zdawać się z góry całkiem na nieprzewidywalny obrót spraw. Bo jeszcze wczoraj wieczorem byłem pewien, że będzie jak będzie, a ja się potem dopiero dostosuję. Zawsze tak robiłem. Zawsze się, mniej lub bardziej, sprawdzało, nie ma takiej sytuacji, takiego obrotu spraw, żebym potem nie wyszedł obronną ręką, czy się obudzę w Kłodzku, czy będę na zjeździe czy w szpitalu, nic to, dam radę. A dziś odkryłem, że może lepiej postanowić, określić ramy, główne cele, nałożyć jakieś ograniczenia, to znaczy zwizualizować sobie przebieg zdarzeń tak, żeby było dobrze, i że nie będę musiał wracam PKSem pięćset kilometrów, ani macać drzwi bez klamek przez najbliższe tygodnie, ani wstydzić się,  czy męczyć, z powodu tego, co zrobiłem, co stało się, bez mojej kontroli, bo oddałem się całkiem spontanicznemu rozwojowi sytuacji.

I tu dochodzimy do sedna sprawy, do kwestii, która chodzi mi po głowi od tygodni. Czy ta reja rada, wybór życia bardziej na spokojnie i na zdrowo nie przynosi mi czasem ujmy? Czy rezygnacja z zabijania siebie, z umęczania, z szaleństwa, na rzecz względnej stabilizacji, rozsądku, jakiejś tam formy, ładnych zapachów, czystości, świeżości – czy ta rezygnacja nie jest objawem mojej słabości? Czy ten uwidoczniający się teraz brak konsekwencji, że oto po latach dręczenia samego siebie, nie zastanawiania się nic, nie planowania, nie myślenia, wręcz przeciwnie: antymyślenia, torpedowania potencjalnych sukcesów, lata sabotowania wszystkiego, co może dać korzystny rezultat, że po tych wszystkich latach, teraz, kiedy (chwilowo) chcę trochę odpocząć, odsapnąć, przeleżeć, dać sobie spokój, czy to nie zdrada ideałów, tchórzliwe zejście z drogi, która przez lata definiowała mnie jako człowieka?

Dziwne jest uświadomić sobie, że nigdy nie korzystałem z tego narzędzia, jakim jest założenie na samym początku, ze ważny jestem ja dziś, jutro, za tydzień i za rok, oraz mój dobrostan, ze rzeczy, które postanowię dziś i zrealizuj, będą albo mi ciążyć przez następne dni i miesiące, albo przeciwnie, jeśli zrealizuje założenie, że postąpię tak i tak, dla dobra siebie i innych, założę, ze tych granic nie przekroczę, tego a tego nie zrobię, bo nie chcę a skutki mogą być bolesne, i będę się bardzo starał wcielić te małe ideały w życie, będę w działaniu kierował się tym azymutem moralno rozsądkowym obranym rano, po prostu będzie lepiej, będzie łatwiej?

Czuje, widzę, zdaję sobie sprawę, ze takie przekonanie o kontroli, nad tym co zamierzam, oraz założenie, że zrobię dobrze, tak, żeby skutki były pozytywne dla mnie, innych, chwili trwającej, przyszłości, że postąpię po prostu dobrze, rozsądnie, jak trzeba, takie postanowienia i założenia dają siłę… Nawet radość. Ale czy nie są złudne? Czy ten kręgosłup moralny, ta wypracowana postawa, te wartości, którymi się będziemy kierować, mają się nijak do tego żywiołu, którym okaże się życie z jego nieprzewidywalnością i brutalną cechą, jakom jest przewaga w nas irracjonalności i zwierzęcych instynktów? Nie wiem, nie wiem, ile mam lat, co dopiero widzieć, co będzie jutro….

0Shares