Kropla miodu w basenie dziegciu.

Blog

Miód tej goryczy

Tak chciałem rozpocząć ten rok, nie udało się. Teraz się udaje, jest nadzieja, że nie jest za późno i falstart, znaczy inny początek, skażony, popsuty, jeszcze jebiący zeszłym rokiem nie zniweczy chęci planów postanowień. Dopiero tego 17stego, jeszcze nie w pełni, jako tako, czuję, że to właśnie to, że to właśnie tak. Jest spokój. Może nie pod każdym względem, ale względny spokój jest. Jednak jest. Leki są. Żarcie jakieś jest. Pieniądze jak to pieniądze, niewystarczające, ale są. Długi, najważniejsze długi spłacone, inne w realizacji, do zrealizowania, w planach. Rutyna robienia jak najmniej, właściwie nic nie robienia. Przekonanie, że lepiej nic już nie robić, niż robić to, co w zeszłym roku. Dość destrukcji, tańców, upodlenia, chorób, cierpienia, kaców, zjazdów. A było różnie! Już w tym roku było różnie, choć to dopiero kilkanaście dni. Zaczęło się od trzęsianwki, bo to należało wytrząść i  wypocić zeszły rok, no, może nie cały, ale grudzień był intensywny pod znakiem spożywania wszystkiego, co toksyczne: od wódy, przez żużel, po towarzystwo nie zawsze takie, jakiego by sobie człowiek życzył. Wiec się wytarmosiło pierwsze dni, przeleżało, przeczekało, oczyściło organizm. Potem tylko jeden event alkoholowo narkotyczny, dzień noc i dzień. Bez większego zdychania doszło się do siebie i wcieliło w życie ideały, które mają przyświecać w 2023. Układanka. Wszystko wymyślone przemyślane, postanowione, tylko wcielać w życie.

Dobre jest to, że podczas tego czasu, dla mnie to w nomenklaturze terapeutycznej początek miesiąca miodowego, euforie mogą wywołać tak zapach błota i trawy w parku czy na poboczu drogi, co i sam jeden łyk kawy, wdech świeżego powietrza, wschód słońca, nawet za chmurami. Entuzjazm pojawia się już w momencie wczesnego nocnego przebudzenia, wcześniej, kiedy zasypiam, w ciągu dnia, kiedy spotykam ludzi, kiedy obmyślam plan, kiedy pomagam, a inni mi pomagają, nawet o tym nie wiedząc, samym tym, że są.

I rzeczy cieszą, zaczęły cieszyć, nie wadzić przeszkadzać. Nic na siłę. Smarowanie  chleba masłem. I to nie chleba prosto z wypasionej piekarni ciepłego i chrupiącego, ale chleba z biedronki, i to nie masłem delikatesowym, Extra albo śmietankowym, ale zwykłą margaryna z tamże, ale jak to cieszy!

Powolne, niespieszne, rozkoszne oddawanie moczu, dość często, bo z przyjemnością przyjmuje się dużo tych kaw, herbat, soków, wód…

Muzyka… to tylko radio, ale czekam na szóstą, żeby zaczęli gadać, całą noc śpiewają, grają. A zaczynają gadać tak miło, przychylnie, wesoło, mądrze jakoś, z sensem, nie zbyt wiele mówią, ot, tyle, ile trzeba. I zaraz grają, inaczej niż w nocy, ale grają. Nawet telewizor. Dziś jeszcze nie włączyłem, a jest już prawie czwarta, wróciłem po drugiej, trochę się pozałatwiało, pospotykało tego i owego, wszystko godnie i z przyjemnością. Powrót do chałupy był jeszcze przyjemniejszy, można czytać, śledzić fejsa, pichcić, sprzątać. Pomidorowa do Koronki do Miłosierdzia, żarty żartami, oprócz koronki na tych kilku kanałach naziemnej coś się znajdzie, co mi przypomniało, że byłem przecież w salonie Play i mam w abonamencie jakieś kanały telewizyjne, teraz tylko zsynchronizować tego phona z kompem czy telewizorem, o, i to będzie dobre.

Wybieram się na kolejne szkolenia, potem staż. Potem, choć z racji upływu czasu, dobrego samopoczucia i zapomnienia – już mi się nie chce, idę do szpitala i na terapie. Przypominam sobie, jak byłem te trzy dni w Monarze dekadę temu, lepiłem aniołki z gliny i garnki. Widać nie święci garnki lepią….

0Shares