Spałem, dziwnie, ale spałem. I doleżałem tak w piżamie do 10 rano, kiedy myślałem już, że dochodzi dwunasta. Już o szóstej włączyłem radio, ale nawet nie słyszałem, kiedy zaczęli gadać, a kiedy przestali grać, bo dziś święto, więc wszystko zaczęło się później, a pamiętam, że jak włączałem i nie gadali, trochę się zdezorientowałem. Wstałem, ale nie przebrałem się, przemyłem pysk wodą, wstawiłem wodę na kawę, zerknąłem przez okno – jaka pogoda? Zaraz usiadłem z kawą na powrót na łóżku i przejrzałem maile oraz fejsa. Niby sen wrócił, ale co to za sen…? O różnych porach dnia i nocy, rwany, szarpany, płytki, choć czasem tak głęboki, że aż bańka łupie. Sen z różnymi wizjami, które się pamięta mniej lub bardziej. Ale wyspany, z uporem maniaka nie wychodzę. To znaczy wczoraj wyszedłem do jednego, potem do drugiego sklepu – jakby musiałem, ale dziś już nie musze i nie wychodzę, chociaż może pójdę. Do południa radio i komputer, co jest jednym, bo słucham online, a potem może trochę telewizora. Komputer to pisanie i czytanie, a jest co czytać i pisać, więc może z tym TV to poczekam. Jeszcze ze trzy i pół godziny względnej jasności na przestworzu, może założę okulary i pójdę po tą cebule i ziemniaki, kapuśniak bym zrobił, służy mi, rozgrzewa kichy i w ogóle mnie całego, a ciepło wewnętrzne mi potrzebne, na zewnętrzne nie narzekam. Kapustę mam, kupiłem wczoraj, boczek jest, zamiast sztukmięsa będzie kostka wołowa. Na drugie kurka z ryżem i tą kiszoną, skromnie, ale pożywnie. Zaczęło się jeść, należy jeść.
Mimo lima poszło się do tego sklepu. Trzeba pooddychać powietrzem. Zrobić kilka kroków. Się wzięło pięć butelek, tyle zostało ze starego jeszcze roku, w tym dokupiłem tylko dwie wracając drugiego, wiec były trzy plus te dwie – zabrałem pięć i w połowie drogi do osiedlowego sklepu przypomniało mi się, że to święto jest, więc może być różnie.
Po kapuśniaku, myślę, fajans z powrotem na chatę wjedzie, ale się przejdę. Zawsze jest jeszcze jeden sklep osiedlowy, kombinuję, jak nie ten, może tamten, chociaż one zazwyczaj na jedną modłę, jak otwarte – oba, jak zamknięte – i ten i ten. Otwarte było. Ale był i jeden klient, co czasem mi przeszkadza, kupował wszelkie musztardy, chrzany, ketchupy, majonezy, piwo. Oczywiście podejrzewałem go o to, że wyrwał się na tego browara z domu tylko pod pretekstem tych sosów. Jednak później odpuściłem podobne dywagacje, gdybym nie miał musztardy czy pomidorowego, też byłbym uboższy.
Butelki wziąłem, żeby pozbyć się świadków. Dla porządku także, metraż mały, stoi toto na podłodze koło zlewu, tylko przypomina i zaśmieca. A że bliżej do sklepu niż do śmietnika… Staram się nie gromadzić świadków. Poza papierami, i tylko urzędowymi. Papiery, które mogą kogoś do czegoś przekonać, tak, inne, nie. Nie mam tych wszystkich dyplomów, zdjęć rodzinnych, pamiątek innego rodzaju. Książki, owszem, jeszcze coś zostało, choć trzy biblioteki po świecie zostały. zamykam etapy. Bez sentymentów. Bez pozostawienia śladów. Lima sam sobie nie namalowałem – ślad ozstawił kto inny. Ale i to minie.
Ziemniaki i dwie duże cebule plus czekolada Milka Oreo kosztowały sześć pięćdziesiąt po odliczeniu hajsu za butelki oddane. Nie przepłaciłem, a cieszy. Gazetę kupiłem w wersji elektronicznej, no do Słonecznej mi się nie chce, a zresztą zamknięta, jak nie przymierzając Otwarta, która koło Piątej Klepki, ujajaj, nie w te stronę myślenie! Nie w te strone!
Więc, co o tym myślisz?