Deprywacja pyry
Przez chwilę nie myślałem o tym, jak jestem ubrany i czy nie śmiesznie, a i czy nie będzie mi zimno, nie myślałem o pieniądzach, bo te mi w zasadzie potrzebne jedynie do zaspakajania podstawowych potrzeb, rachunki, żarcie, tytoń, narkotyki, prasa… Pomyślałem więc o sobie w kontekście licznych kłopotów problemów, przypomniałem sobie jakieś terapie, nauki o sobie i uświadomiłem, że jednak jakąś rolę w moim życiu gra ten brak zaangażowania..
Nie do końca, wychodzi na to, angażowałem we wszystkie swoje związki damsko- męskie, oraz prace, szczególnie te zarobkowe. Stąd kłopoty, a nawet problemy, co tam problemy – terminacja, zakończenie, dramatyczne końce i rozstania. Bo bez zaangażowanie raczej lipa. Na wszystkich polach. Od pierwszej poważnej pracy na rusztowaniach u Kapiszona, przez związki z dziewczynami, które szczerze kochałem i wiązałem nadzieję na poprawę losu nie tylko swojego, po inicjatywy ostatnie takie jak kolejna książka do wydania czy fundacja do działania w niej – wszędzie jednak brakowało i brakuje tego zaangażowania, tej siły, by zacząć, przeprowadzić, znaczy ciągnąć nie zwracając uwagi na przeciwności albo przezwyciężając je, by przycisnąć i nie kończyć, tylko trwać w związku czy pracy, chyba za bardzo przywiązany jestem do koncepcji kompozycji, która każe mi, kiedy zacząłem, skończyć, po zbudowaniu środka treści sedna, sednem jest dla mnie odpowiednie, nie za wczesne, ale i nie za późne zakończenie, bez tego ani rusz, nie wyobrażam sobie pojęcia zajęcia działania, w które nie wkalkulowane będzie jakieś mocne zakończenie. Także może i się angażuje jednak, ale na tyle, żeby mieć siłę z kopem powiedzieć starczy, tyle tego, dość, kończymy, a najlepiej, jak ktoś inny za mnie to powie, zrobi, że zakończy, bo sam nigdy nie jestem, bo nie mogę być pewny, kiedy ten finisz powinien nastąpić.
Zachodzę czasem w głowę, jak to możliwe, że jeszcze kilka kilkanaście lat temu, na emerytury przechodzili ludzie, którzy całe życie, dosłownie całe swoje dorosłe życie przepracowali w jednej firmie. Chyba nie mieli wyobraźni, nie zaprzątały ich głów nigdy kwestie trwania, upływu czasu, problem końca, zmiany, przejścia, transgresji, po prostu pracowali, było dla nich normalne, że pracują, będą pracować, aż skończą, ale to później, dużo później, nie ma co myśleć… Dla mnie krótka forma jest normą. Tak w sztuce, jak i w tak zwanym życiu. Skrótowa forma jest rzeczą normalną dla młodszego pokolenia, do którego przecież z oczywistych względów nie należę, jednak forma teledysku, który jak już się zaczyna, jak już się rozkręca, śmierdzi końcem i zmianą na inny, ta forma jest normalna, jest drogowskazem, jest wyznacznikiem ścieżki, jest paradygmatem, jest dogmatem, jest jednym z dziesięciu przykazań, zaczynaj, żeby kończyć, lepie wcześniej, niż później, życie jest zbyt ciekawe by trwać w jednej i tej samej sytuacji za długo, nawet wtedy, kiedy jest to sytuacja dla ciebie korzystna, normalna już, zwyczajna, do przełknięcia i do zaakceptowania.
Prawda nieskrywana jest chyba taka, że poważnie mogę się zaangażować jedynie w zabawę. Ale i to nie do końca prawda oczywista i objawiona. Bo jak się bawię, to nie angażuje się w stu procentach, tylko z dwustu, trzystu, tysiącu, i przez ten odpał i nieumiarkowanie w niejedzeniu i piciu oraz innych, zawsze rozpędzając się i lecąc czuje już ten koniec, on jest zaprogramowany, wpisany w taniec, bo ten na wysokich obrotach szczególnie nie może trwać zbyt długo, a koniec jest nawet smaczny, bo potem bywa różnie. Lubię też zaangażować się w czynności, w których nie tylko tracę na potęgę, ale i nic wymiernego namacalnego nie zyskuje, jak pomaganie innym bez oglądu na rekompensatę czy wdzięczność. Ostatnio byłem potrzebny, żeby robić frekwencję na szkoleniach, które nic nie dawały poza zdobytą wiedzą o uprawie ziemniaka w Polsce. Wiecie jak to jest słuchać kilka godzin monotonnego cichego nieśmiałego głosu tłumaczącego, jak ważna i rachityczna jest kwestia uprawy i związanych z nią zagrożeń pyry w naszym kraju? To gówno wiecie…
Więc, co o tym myślisz?