Blog
Nie zapomnę nigdy, jak Rafał z angielskiego Gloucester, z tej samej roboty w opiece co ja, wyznał mi kiedyś z mieszaniną dumy i wstydu, że przepił koncertowo całe Triduum Paschalne. Wiedziałem, że chodzi mu mniej więcej o okres świąteczny i że o te wiosenne, nie inne święta. W końcu mieliśmy dobry kontakt i nie jedne święta w ciągu tej bez mała pięcioletniej zagranicznej znajomości przepiliśmy. Musiałem jednak sprawdzić, poszukać w necie, co to to Triduum, i okazało się, że tak jak myślałem, jest to najważniejsze wydarzenie w roku liturgicznym rzymskich katolików oraz starokatolików, którego istotą celebracja (picie na umór?!) misterium paschalnego: męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Rozpoczyna się wieczorną Mszą w Wielki Czwartek, kończy zaś nieszporami Niedzieli Wielkanocnej. Czyli ładnie poleciał. Mam jednak przekonanie, a moje przekonanie graniczy z pewnością, że Rafał zahaczył jeszcze o Lany Poniedziałek i dopiero po świętach wyhamował, zaskakująco szybko doszedł do siebie i poszedł do pracy na 24 godziny w trzech domach opieki.
Rafał pasjami wygrywał ze mną w szachy. Bez względu na to, czy było święto, czy przepijaliśmy akurat zwykły dzień powszedni. Nie było dla nas różnicy, chęć wypicia i odrobina szaleju, bo już nie pragnienie czy zwykła chęć zmiany świadomości, często zwyciężały, połączyły nas w koleżeństwo i utrzymywały długo w znajomości. Kolega potrafił mieć gest i potrafił spożyć i to i tamto, będąc tradycjonalistą i prawdziwym pijącym za granicą Polakiem, nie lubił innych niż alkohol środków, do picia był więc jak znalazł, nigdy mnie nie zawiódł, wspólne biesiady wspominałbym z zachwytem, gdyby nie to, że w smudze pamięci przechowuję jedynie fakt, ze one były, szczegółów mi moja bańka oszczędza, trzeba by się spotkać i powspominać, ludzie pamiętają, ja jakoś nie mogę….
Wygrywał ze mną w szachy dziewięćdziesiąt pięć razy na sto, bo myślał, znał się na rzeczy, zależało mu i grał – jak i ja – od dziecka, różnica polegała na tym, że on chciał wygrać, ja niekoniecznie, jeśli piliśmy, on chciał wygrać, a ja chciałem napić się więcej, jeśli nie piliśmy, on wiedział, że się napijemy i chciał wygrać, ja chciałem się napić.
Jak poznałem Zielińskiego? Wypadałoby powiedzieć – nie znam, nie pamiętam. Ale jak przez mgłę… Była Doro na High Street. Przyleciała z Irlandii. Czy już podczas jej pobytu, czy wcześniej, kiedy widziałem go po raz pierwszy – zaprosił mnie na balet sylwestry. Obcego, chyba wyczuwając druha. I poszliśmy. I wtedy poznałem towarzystwo oraz upewniłem się, że jest z kim rozmawiać, znaczy spożywać też. Kaca miałem takiego (jeszcze wtedy, w wieku chrystusowym miewałem kace, a nie umieranie) na drugi dzień, że wykonałem telefon do biura, choć dopiero trzy tygodnie byłem zatrudniony. Zgłosiłem tak zwanego Sicka, co w okolicznościach przełomu roku było zrozumiałe. Biorąc pod uwagę narodowość i naszą predylekcję do trunków….
W rodzinie Zielińskich ważna była jeszcze Benia, ważny był mały Grzesio. Wiele by opowiadać tak o jednej, jak i o drugim. Rodzina. Nie boję się powiedzieć, wtedy – trochę moja rodzina. Zaadoptowali mnie jako ‘nowego” obiecującego, i od tamtej pory mieli mnie prawie na co dzień. Po Sylwestrze 2006 było kilka innych dni świątecznych. oprócz naszych polskich świąt zdarzały się i te międzynarodowe i te angielskie, lokalne. Aż po pięciu latach spadł samolot z kilkoma ważnymi Polakami, i mimo tego, że święta jeszcze wtedy nie nadeszły, albo już były wcześniej, tego dnia odbywała się największa angielska gonitwa koników (się postawiło parę funtów), Grand National, czy jakoś tak, spadł samolot, po pracy poszedłem prosto do Zielińskich, nie wiedzieć czemu naszło nas na wódkę, która potrafi być zgubna i zdradliwa, i jak tego dziesiątego kwietnia walneliśmy przy szachach za każdego poległego z powagą wymienianego w jakimś medium, który zginął w Katyniu w katastrofie, a walnęliśmy tylko po pięćdziesiąt gram, a była ich nieomal setka, tak wytrzeźwiałem za trzy tygodnie, w Warszawie, na Pradze, dzięki relanium, które zorganizowała Sia, po matczynemu, inaczej piłbym z niedźwiedziami w ZOO warszawskim, które widziałem po przylocie, były smutne.
Więc, co o tym myślisz?