Pieprzu jeszcze dać!

Blog

Pieprzu poprosze

Pojawiające się czasem w mediach informacje o tym, że Polacy ale nie tylko, w ogóle wszyscy, globalnie, w krajach tak zwanych rozwiniętych, marnujemy jakoś strasznie dużo żywności, te informacje traktowałem z rezerwą. Medialne przekazy są medialnym i przekazami, zaraz po ich przyswojeniu podważam i sens i wiarygodność. Dopiero po jakimś czasie albo zaczynam akceptować medialną „prawdę”, zdając sobie jednak sprawę, że jest na pewno nieco inaczej, albo ją ignoruję, zapominam, olewam, nie obchodzi mnie już jako fake albo post news, czy jak to teraz nazywa się przekaz mający mało wspólnego z jakąś tam namacalną rzeczywistością.

Należę bez dwóch zdań do Prekariatu. Prekariat jako klasa społeczna określa kilka podstawowych kwestii. Przede wszystkim niepewność zatrudnienia, brak świadczeń socjalnych, brak stabilności dochodów i niskie wynagrodzenia. Definicja ta jest powiązana także niezwykle często z brakiem możliwości rozwoju zawodowego. Jestem w jakims stopniu Prekariuszem. Nie wstydzę się tego.

Duże czasem pieniądze sprzeniewierzane, bez skrupułów rozdysponowywane między sklepowe półki alkoholowe, tytonie wszystkich rodzajów, narkotyki miękkie i te twardsze, taksówki, dziwki, czasem jakieś danie do pożarcia, te pieniądze są do rozpierdolenia jednak dość rzadko, zazwyczaj jest na życie, wiąże się koniec z końcem, nie ma jednak rutyny wydawania „górki” na rzeczy potrzebne i poprawiające egzystencje, przeperdala się kasę nie zapominając  tylko o rachunkach i potrzebach z dołu piramidy.

Mówię, zawsze jakaś kasa jest, bo musi, ale jak ktoś doświadczony i mądrzejszy życiowo radzi, a jest jeszcze mało uprzedzony i potrafi się schylić po „łatwe”, można posłuchać. Tak właśnie posłuchałem Emila, który zasugerował kiedyś podczas  małego kryzysu, żeby pojechać na Glinice do Caritasu, i tam zjeść do syta a też zabrać ze sobą na chate świeże, dobrej jakości pieczywo, śledzika, jakąś puszke, za darmo, tylko resztki wstydu schować w dupę, i wydumaną dumę zniwelować, bo boli jednak, że się schyla po to „dla biednych”.

Czasem mam ochotę na łatwy obiad bez wydawania grosza, gotowany przez prawdziwe kucharki ze świeżych ingrediencji i z polotem, jadę autobusami numer czternaście, czy piętnaści, czy dwa, i zaraz najedzony wracam w plecaku jeszcze dźwigając pojemnik z czymś „na później”. Poza tym normalnie kupuje w Biedrze i lokalnych małych sklepach. Jak kupowałem. I zostaje tego żarcia. I wyrzucam. I przekonuje się, że mówią prawdę z tym marnowaniem. Ale żeby marnować na potęgę, trzeba być chyba cholernie bogatym, albo z Prekariatu, bo i ci i ci kupują, gromadzą ponad miarę; bogaci, bo im wolno i mają za co, gest się liczy, nawyk, samo wydawanie pieniędzy. Biedniejsi – ze strachu, że im zabraknie. Normalni ludzie może dużo nie wyrzucają. Ale pokaż mi takich…

 

 

0Shares