szpinak contra geografia

Obrzydzenie do szpinaku, jakie nabyłem najpewniej – jak wielu innych przede mną i po mnie – w przedszkolu, przełamałem ostatnio. Od mniej więcej roku jem szpinak. Najczęściej z makaronem. I znajduję to skromne danie jako łatwe, smaczne i zdrowe, czyli takie, jakie jest.

Obrzydzenie do łazanek nie mija. Obrzydzenia do łazanek  nabawiłem się w szpitalu. Podczas pierwszego zapalenie narządu. Pierwsze ostre zapalenie narządu miało miejsce ponad półtora roku temu. Później już poszło.

Ostre zapalenie narządu wiąże się ze ścisłą dietą. Się nie je. Tydzień, czasem dłużej. Jak się wcześniej wróci do jako takiej formy, się ma już apetyt. A dalej się nie je. Znaczy w szpitalu nie dają. Ordynują i zadają dietę. Ścisłą i nieustającą. A jeść się chce. Niektóre szpitale wyposażone są w różnego rodzaju bary, restauracje, kawiarnie. Ten radomski, w którym pokutowałem za nadmiary w spożywaniu, miał na parterze czy nawet w piwnicach dość dużą i popularną knajpę. Z bogatą nawet ofertą. Zupki, kotlety, rybki, sałatki, herbaty, soki, kompoty, słodycze. Jak się już ozdrowieje z ostrego zapalenia narządu i pozwolą jeść, wtedy następuje dłuższy okres pobytu na diecie. Jak pewnie w przypadku wszelkich dolegliwości gastrycznych odpowiednia dieta to ta lekkostrawna. Taka i mnie czekała. Ale jeszcze o tym nie wiedziałem. Wielu rzeczy nie wiem, co nie przeszkadza mi działać tak, jakbym wiedział wszystko.

Nie zdradzę żadnej  tajemnicy ani nie odkryje nagle pieczołowicie skrywanych kart jeśli powiem, że lubuje się we wszelkiego rodzaju nielegalności. Pociąga mnie tak łamanie prawa jak i bunt. Kręci postępowanie brew wskazówkom „mądrzejszych”.  Podnieca łamanie zasad i podkopywanie wiary innych w nienaruszalność reguł. Kiedy więc wrócił mi apetyt a kolejny dzień z rzędu panie roznoszące w szpitalu posiłki informowały mnie, że dalej ścisła, a następnie, że dalej kleik – postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.

Trasę: łóżko, drzwi,  piętro, schody, korytarz, hol, bankomat i albo przestwór albo inne zakamarki, tą trasę miałem już opanowaną. Żeby dobrze się leżało należy jak najmniej leżeć. Miałem w pozycji leżącej spędzać dużo czasu, jak najczęściej więc, na ile to było możliwe, chodziłem. Byli tacy co chodzili więcej, byli tacy, którzy wcale. Ja łaziłem po swojemu.

Tego dnia pełen dobrych przeczuć i po prostu głodny udałem się do restauracji. Nie miałem wiele czasu, jakby nie było, wisiałem jeszcze przez większość dnia pod kroplówkami. Poszedłem więc szybko, antycypując jakby  późniejsze kłopoty;  długo zastanawiałem się co zjeść i czy w ogóle. To postałem przy barze, to czytałem dania dnia, to lustrowałem gości knajpy. Nie wiedziałem co robić.. Ktoś mi już truchnął, że powinienem i będę jadł lekko. I nie tłusto. I nie ostro. To wszystko jednak nie trzymało się w moim łbie kupy. Byłem jeszcze na lekach przeciwbólowych, na barbituranach, zmęczony. Menu nawet imponujące, a nie wiem co wybrać. Dwa dania – myślę – to za dużo. Nie jadłem już przecie drugi tydzień nic. Sama zupa, mało. I zupa nie wiadomo co. Może za tłusta. Może za rzadka, może za zupna. Miałem ochotę na coś bardziej konkretnego. Miałem do wyboru kotlet schabowy, miałem gołąbki. W stresie i pośpiechu wybrałem łazanki. Wybrałem, jak się okazało – najgorzej. Kapusta i te rzeczy. Niedobrze. Zrobiło mi się źle. Łazanki odchorowałem jeszcze w szpitalu, przedłużając pobyt tam pewnie o kilka dni. Obrzydzenie do łazanek mam do dziś.

Obrzydzenie do młodych z koperkiem, kefirem i sadzonym nabrałem tydzień temu. Jadłem dzień, jadłem dwa, nie wiem czy feralny czwartek to nie raz trzeci. Ale jadłem! I smakowało! Aż przyszedł atak, pojechałem na Wołoską i obrzydło….

0Shares