Meta poziom komunikacji.
Następnie umrę. W Warce. Zawsze, jadąc z grodu albo stolicy planowałem rozważałem żeby tam wysiąść. Jakaś powodowana logiką pewność, że skoro jest browar, jest dobre piwo. Oraz miejsca okoliczności, które zawrą w sobie elementy najprzyjemniejszych piwnych doświadczeń życiowych. A trochę ich było.
Kiedy będę miał już bardzo dużo pieniędzy, jeszcze więcej czasu i literalnie wszystko w dupie – wtedy wysiądę i wypije piwo. Za którymś razem to ostatnie.
Na razie krwawie. Krwawię z małych , ledwo widocznych przypadkowo nabytych powierzchownych ran. Wchodząc do wagonu, zawadziłem o coś ręką. Całkowiecie bezboleśnie. Nawet tego nie poczułem. No, może jakoś marginalnie. I potem, po jakimś czasie spojrzałem i zobaczyłem płynącą krew. Nie bardzo wiedziałem skąd płynie, bo na dłoni nie było śladu. Nie zidentyfikowałem źródła. A krew płynęła. Zacząłem ssać lizać i tak do samej stacji końcowej. Dwie godziny. W międzyczasie tamowałem rękawiczką. Zakładając ją. Jedną. Pomimo temperatury pokojowej, znaczy wagonowej, znaczy wyższej niż normalne (albo nie dogrzewają, albo przegrzewają – idealny temat do narzekań w podróży.) Krwawienie ustało, ale rana goi się opornie. I tak cały czas. Stygmaty?!
Zawsze chce usiąść w pobliżu kibla. W tamtą stronę trafiłem w dychę: siedziałem oparty i kiblową ścianę. Nie szukałem, nie zaglądałem przez okna nadjeżdżającego pociągu. Nie spacerowałem po wejściu. Usiadłem. Rozejrzałem się i zlokalizowałem kibel. Nie mógł być bliżej. Stało się tak być może dlatego, że przed pociągiem odlałem się w krzakach. Przeszedłem kładką nad peronem i wszedłem w zarośla. W pobliżu grupa nastolatków celebrowała czyjeś urodziny, śpiewali sto lat, ja sikałem, nie mogli mnie raczej dojrzeć, zmierzchało, oni byli pijani. Wysikałem się obficie i po to, żeby w razie czego mieć na jakiś czas pokój. I usiadłem koło kibla. Natomiast kiedy dźwigam pełny pęcherz, wszystkie pociągowe kible znikają. Wszystkie, znaczy jeden. Często jest jeden. Na końcu pociągu. Jest na końcu pociągu wtedy, kiedy nie chcąc tracić czasu na czekanie w kolejce do kas, idę zgłosić brak biletu i chęć jego zakupu w pociągu. Wtedy kibel jest na końcu. Jako że zgłaszam na samym początku. Potem idę na ten koniec i znajduje miejsce niedaleko kibla. (siadam, ale nie za blisko; czasem mocno z niego „wali”). Ale nie sikam. Bo pociąg stoi, ja jestem w nim zawsze na jakieś pół godziny przezd odjazdem. Taki mam zwyczaj. Wynik różnych lęków i neuroz. Jak rusza, leje. Jak już raz się wyszczam, chodzę co jakiś czas.
Dziecko ma problemy z zasypianiem. Są awanturki. Się poszło po poradę do specjalisty. Poradziła. Konsekwencja i opanowanie wskazane. Kiedy dziecko przed snem dostaje szaleju, człowiek ma zachowywać spokój. Pożądana jest cisza. Leżymy więc i ona zmęczona postanawia grać, że śpi (ma taką szanse, jestem ja, mogę tak sytuacje dziecku tłumaczyć.) Więc leżymy. Ona leży i pod kołdrą dłoń ma na moim udzie. Dziecko opętnane czas cały biega. Woła. Wstaje pyta dokazuje. Neguje zaprzecza straszy. Ale my spokojnie. Znaczy ja spokojnie i szeptem. Ona dalej udaje ze śpi. Chociaż kto ją tam wie. Może teraz usnęła już na prawdę. W końcu jest późno, ona zmęczona, ja szeptem, dziecko jakby ustępuje. Ale jeszcze walczy. Jeszcze pyta. Jeszcze zaczepia. Chwila ciszy. Taka sytuacja. Dziecko w swoim pokoiku. W łóżeczku. Ale wstaje. Ale pyta, zaczepia, nęka. I ja nie wiem: udawać, że też śpię i tym utwierdzać dziecko w przekonaniu, że walka już się skończyła i czas spać, czy jeszcze odpowiedzieć, uspokoić słowem. Uciszyć gestem. Jeszcze wejść w interakcje? Czy już nie? Nie wiem, a dziecko nie ustępuje. Zagaduje, i ja w tym momencie dostaje sygnał. Palce dłoni na moim udzie pod kołdrą zaciskają się lekko. To wiadomość. To znak, by działać. By mówić, albo nie mówić. By coś powiedzieć, albo nie powiedzieć. Kto to wie?! Co robić? Sygnał. By wstać i zareagować, dziecko utulić i uspokoić, albo leżeć, udawać, że sen nadszedł, że cisza wskazana, że czas odpuścić. Nie wiem. Dziecko pyta, a sygnał powtarza się. I tak jeszcze kilka razy. Ten skurcz może do kurwy nędzy znaczyć wszystko. Odpowiedz! Nie odpowiadaj za żadne skarby! No mów! Siedź cicho!
A w takich chwilach należy być bardzo delikatnym. Na pomyłki, na chybioną reakcje nie ma miejsca. Więc tłumie wybuch śmiechu. Duszę sie. Bo nie wiem. Bo nerwy, ale i konstatacja, że oto dostaje znaki daleko niezrozumiałe. Mogące mówić wszystko, znaki sygnały konkretne i jednoznaczne, a nieczytelne, nie do odcyfrowania.
Enigmatyczne pajączki atakowały jeszcze chwile. Dziecko upewnione intensywnym szeptem, że czas najwyższy spać, poszło spać. Piratów w Karaibów nie obejrzałem do końca dziewiąty raz. I usnąłem. I ja.
Więc, co o tym myślisz?