Toczę ochronę

Pełnię służbę ochraniarską. W noce i dnie. Szczególnie mocno w pamięć zapadają noce. Zimne ciemne (nawet podczas pełni, jak dzisiaj) i długie. Zostałem ochraniarzem z przypadku. Z ulicy. Zazwyczaj firmy ochraniarskie poszukują leszczy z licencją, niepełnosprawnością albo zaświadczeniem o niekaralności. Czasem wymagają kompletu dokumentów, czasem niektórych z nich. Nie mam licencji, chociaż nie raz mogłem, nie raz myślałem, żeby zrobić. Nie robiłem, bo nie mam zaświadczenia o niekaralności, którego nie jestem godzien otrzymać – jestem karany. Mogę je mieć, bo są jeszcze ludzie nie karani, są komputery i programy graficzne. Się nie takie rzeczy montowało. Mam niepełnosprawność, której nikt nie wymagał. Nie wymagano też niczego innego. Po prostu mnie zatrudnili. Prezes to kolega starego. Mieszkanie na Struga w którym stawiałem pierwsze kroki niemowlęcia, właśnie prezes, wtedy starego przełożony w milicji, załatwił.
Szkolą mnie na dowódcę, jednak do połowy miesiąca jestem zwykłym pracownikiem ochrony. Siedzę na tyłach fabryki w „bocianku”. Małej budce stojącej na wysokim słupiei gorącej od przedpotopowego grzejnika dającego tropikalne ciepło. Co godzina mam obowiązek wyruszać na kilku minutowy patrol po terenie zakładu. W paru newralgicznych ciemnych i zakapiornych punktach tej malowniczej fabrycznej przestrzeni umieszczone są czytniki. Ja mam specjalny przyrząd, który przykładam, słyszę przeciągłe cienkie piii i jestem „odbity”.Komendant sprawdza toto każdego dnia, odczytuje dane i wie, jak kto służbę sprawował. Największym przewinieniem i rzeczą karygodną podczas służby na bocianku jest sen. Nie wolno spać. Wykluczone! Czy dlatego że zabronione, czy też z powodu długości zimowych nocy a i zwyczajnej nudy, sen podczas służby morzy mnie często. I śpię. Z tego powodu nie wychodzę o określonych godzinach na obchód. Ciekawy reakcji komendanta oczekiwałem jego pojawienia się pierwszego dnia po pierwszej mej nocy. Przyjechał i mnie pochwalił. Otóż nieregularność moich patroli jest podobno nie do przecenienia i porządana. Potencjalny złodziej dostosowuje się do zaobserwowanego wcześniej rytmu obchodów. Ja tego rytmu nie wypracowałem. Moje chodzenie cechuje doskonała arytmia. Chodzę nieregularnie. To bardzo dobrze. Według komendanta to najlepszy system by nie zostać wykiwanym przez intruza. Nie wie mój przełożony, że chodzę wtedy, kiedy się akurat przebudzę i chce mi się lać. Pierwsze plusy wyłapałem więc łamiąc wszelkie zasady. Śpię na służbie, pije sto herbat na godzinę i leje gdzie popadnie, znacząc teren jak pies.
Psy są cztery.Trzy, z jednej rodziny, bliźniacze wilczóropodobne, przy bramie. Niby pilnują, szczekają, ale na prawdę panicznie boją się ludzi. Nawet nazywają się Panika. Wszystkie. Różnią je jedynie numery. Panika jeden, dwa i trzy. W nocy śpią. Na terenie zakładu, za siatką, za bramą – myśliwski pies prezesa firmy ochraniarskiej. Dogadał się z prezesem od farb i tu trzyma Darka. Karmię go opiątej trzydzieści nad ranem. Dowódca w stróżówce gotuje dla niego garnek ciepłej mięsnej strawy. Ja mu to nosze do pokaźnych rozmiarów budy. Darek mnie kocha.
Radomska Fabryka Farb i Lakierów Rafil działa tak, jak działała w latach sześćdziesiątych. Na tych samych maszynach. Tym samym systemem ucierania, warzenia i rozlewania gotowej farby do puszek – ręcznie. Załoga jak przez wszystkie lata pije wódkę, bo taki ma styl. Ja mam alkomat i obowiązek wyłapywania podejrzanie się zachowujących i wyglądających pracowników. I na badanie. Jest to bezcelowe. Według mnie wszyscy zachowują się dziwnie. Wszystkich darzę silną antypatią. Zwykłe chamy i buraki. No, może z małymi wyjątkami. Od niektórych bije jakieś swojskie poczciwe ciepło. I nie tylko ciepło.
Jedyny nowoczesny sprzęt w fabryce produkującej w sezonie hektolitry farb i lakierówto samochody. Dostawcze to nowe fiaty a prezes właśnie zakupił dla siebie najnowszy model Volvo. Fabryka to dziesiątki chaotycznie rozrzuconych po hektarach powierzchni budynków. Różnych. Biednych. Starych. Zaniedbanych. Obskurnych. W nocy strasznych. Budy, przyczepy, pakamery, opuszczone nieużywane gmachy. Krzaki, rampy, kontenery. Hałdy ziemi. Setki okien i drwi. I tak kroczę pośród, otulony mroźnym mrokiem. Beczki, siatki, ogrodzenia, znaki, schody przeciwpożarowe. Bezwzględny zakaz palenia. Zaprószony ogień spowodowałby pożar. W wyniku pożaru – wybuch. Jakby te chemie wyjebało w powietrze, został by tylko lej na kilometr głębokości. Dziura w ziemi od 1905 Roku po pierwsze bloki na Młodzianowie. Większość zatrudnionych jara szlugi w najlepsze. Rury, gąszcz ponurych i spleconych w niewytłumaczalne sploty rur. Kominy, kable,ścieżki. Drogi wewnętrzne dziurawe i ledwo przejezdne. Baseny na wodę i inne chemikalia. W nocy w ramach oszczędności światło to świeci, to wcale. Teren oświetlony bardzo nieregularnie i niestabilnie. Strach się bać. Jeśli tylko przypomnę sobie jakąś scenę z jednego czy drugiego horroru, drżę na całym ciele i oszukuje się, że to z zimna.
Pracuje tu ponad setka osób, które podczas dnia głownie się nudzą. Dlatego piją. Robi jeden mój kolega z dawnych lat, z Żeromskiego, Keli. Keli spotkał ostatnio Erwina,który jest pielęgniarzem w Krychnowicach i miał przyjemność zajmować się mną podczas niedawnego pobytu mojego w gościnnych murach P3. Wydało się wiec i rozeszło, że i ja lubię wypić. Moi koledzy ochraniarze też walą. Ja mam głupią przerwę, nie lutuje, nic a nic. Chyba domyślają się, że jakbym zaczął, na gorzale i browarach mogłoby się nie skończyć. Pił bym tą ichnią farbę a w rozpuszczalnikach i utwardzaczach pławił co bardziej znienawidzonych pracowników firmy.
Siedzę w nocy i jeśli nie śpię czekam na nigdy nie nadchodzące maile i obserwuje w ogóle nie interesujące mnie wpisy na fejsie. Czekam też na esemesy od wiadomej osoby,choć wiem, że jak większość normalnych ludzi w nocy śpi, więc nie napisze. Myślę tylko o tym, ile kurwa jeszcze, co robić, kiedy już nie będę musiał tu siedzieć oraz rozpamiętuję w jaki sposób znów spieprzyłem dobrze zapowiadający się związek. Słucham programu pierwszego polskiego radia, bo retro odbiornik tylko jedynkę łapię. Przaśne to i mocno etno. Przynoszę stos książek, których nie czytam. Jako że zdrowy i nawet nawet, halucynacji doświadczam takich do przełknięcia i zracjonalizowania. Głosy i wizje bywają zaskakujące i żywe. Boje się, ale w normie.
Cisza. Świst wiatru, stuki puki, zgrzyty i tompnięcia zagadkowe. Wycie dzikie i ujadanie psów. Noc.
Ochraniam Rafil a myślę wyłącznie o miłości. I jak ułożyć sobie życie bez niej. Czasu mam sporo. Chciałbym sobie te sprawy poukładać w głowie, jednak ta robota i jej charakter nie sprzyjają racjonalnemu myśleniu. Nie pijąc, myślę jak nietrzeźwy. A właściwie samo się myśli. Trudno być panem własnych paranoj.

2Shares