kierownik kolejki linowej

– Pamiętaj, gdyby kiedykolwiek coś mi się stało, gdybym nagle umarła, proszę cię tylko o jedno: najważniejsze, najważniejsze dla mnie jest to, żeby nie rozdzielać dzieci. Żeby były razem.  – Powiedziała.

Powiedziała do mnie to teraz. Kiedyś powiedziała to samo przez telefon. Zapamietałem. Takie rzeczy się pamięta. To w końcu poważne wyznanie. Nie w kij dmuchał.

W tym pociągu, co ta książka i bilet kredytowy i samotność w tłumie, i przemieszczenie, podróż szybsza niż dłuższa, w ten sposób pożądana, w tym pociągu ta para wzięła i usiadła nieopodal. Ona młoda w kurteczce z futrzanym kapturem, on nienajmłodszy, w kusej kurtce na młodo. Ona przy oknie. On obok niej. (nie na przeciwko). Obok, i tyłem. Usiedli tyłem do kierunku jazdu. Chociaż mogli inaczej. Kilka podwójnych siedzeń było wolnych. Kilka kanap do wzięcia. Wybrali nieopodal mnie. Tyłem. Ja siedziałem przodem. Mogłem na nich zerkać. Nie robiłem tego prawie wcale. Ale tym kontem oka widziałem.

Zacząłem czytać. Czytałem. Zaczytałem się. Przyznam – zaczytałem się mocno. Oj! jak ja czytałem…  Wciągnęły mnie losy Tomasza. Zajęły (naiwne jakby, infantylne nawet, oczywiste, ale zawsze) rozważania na temat lekkosci i ciężaru, ciała i ducha i takich tam pierdół. Interwencja wojsk układu w Czechach, przeprowadzka bohaterów do Genewy, zdrady Tomasza i postać Sabiny, malarki…„Przepraszam! Przepraszam!” – Chwila jakby wynurzenia, zmiana ciśnienia, gęstości powietrza. „Przepraszam!”  – usłyszałem już wyraźniej i podniosłem głowę. Dziewczyna z boku i naprzeciwka, zwrócona do mnie przodem po raz kolejny układa usta w dzióbek i wydaje z siebie następne, czwarte już „Przepraszam!” – tak, słucham. – Odpowiadam, zamykając książkę, chwila przerwy się przyda. – „Przepraszam, czy mógłby mi pan podać aktualną godzinę?” – Normalne dziewne pytanie zadaje mi dziewcznyna, a ja zaraz na zegarek i mówię: tak, oczywiście, dwadzieścia po siódmej jest.

Popatrzyłem teraz na dziewczynę: właśnie zdjęła kurteczkę. Pod nią miała białą bluzkę dzierganą z jakieś wełny włóczki. Dość luźną. Ale na tyle w pewnych miejscach odpowiednią, że podkreślała linię dwóch nie dużych, ale kształtnych, krągłych, młodych jędrnych najpewniej piersi. Dziewczyna nie była jakoś specjalnie ładna. Raczej z tych brzydszych, ale proporcjonalnych, gładkich, dziwnych. Trochę końska, ośla twarz nadawała jej całej powabu zjawiska. Buzia przyjemna, całość kusząca. Ciekawa pewnie postać. Młoda. Co tu z nim robiła? Gdzie dokąd do kogo jechali w te noc?

Dwa razy wychodziłem z wagonu do toalety. Znalazłem ją już na początku. Usadowiłem się nieopodal. Dla wygody. Tu miałem siedzieć na czterech, a nawet na ośmiu. Sam. Przyszli oni. Usiedli i – co mieli robić…? – siedzieli.

Kiedy otwierałem drzwi, stałem w bezpośredniej bliskości gościa. Ona siedziała przy oknie, on przy drzwiach. Poczułem delikatny aromat alkoholu. Ledwie wyczuwalny. Dla kogoś jednak takiego jak ja, znającego owe wonie z przeszłości, a teraz nie pijącego i nie palącego – zapach ewidentny. Alkohol. Nie piwo. Nie czysta wódka. Raczej kolorowa. Albo jakaś brandy. W małej ilosci. Kieliszek dwa.

Może w Naszej Szkapie? Blisko dworca. Przed pociągiem?

On kręcił tytoń. Dla siebie i dla niej. Wychodzili pojedynczo z tymi skrętami do kibla. Nie byli pijani. Nie byli nawet „podchmieleni”. Ale pili. To wiedziałem na pewno. Sie wie.

Skarpety od czasu do czasu pojawiają się w mym życiu jako problem. Nie jako detal garderoby. Nie jako ciepłe odzienie stóp. Nie jako pałętające się tu i ówdzie papafety czy istotny składnik prania bielizny. Jako problem. Ze skarpetami czasem jest tak, że albo ich nie ma w ogóle, albo zdarzają się pojedyncze sztuki. Jest prawie pewne, że giną w pralce. W każej pralce. Niezależnie od modelu czy pieniędzy, jakie za pralkę zapłaciłeś.

Ze skarpetami miewałem i mam problem. Do tego stopnia, że łatwiej mi zamówić kilka par i dostać w paczce z USA, niż łazić po sklepach i nie wiem, wybierać? zastanawiac się?: jaki materiał, jaki deseń, czy odpowiednie na lato, czy zimowe, na mrozy…?

Dostałem właśnie sześć par czarnych wysokich bawełnianych z Ameryki. Jedna tkwi jeszcze z metkami w szufladzie na Baniosze. Dwie pary wczoraj uprałem tu, w bloku, w grodzie. I powiesiłem potem na suszarce. Wszystkie cztery. Szczęśliwy byłem, że są wszystkie. Razem. Parami. Dla odmiany teraz ja do niej powiedziałem:

– Pamiętaj, gdyby mi się coś stało, gdybym nagle umarł, wiesz, proszę cię tylko o jedno – chciałbym żeby moje skarpety…

0Shares