Nie powiem: samotność swego czasu zalała mnie krwawą falą beznadziei. Nie myślałem, że jeszcze spotkam kogoś. Że będzie mi dane na dłużej budować relacje. I nie jeden tylko raz stanąłem w obliczu dojmującej niewiary w poprawę losu.”Los się musi odwrócić” – to było puste, wywołujące jedynie uczucie bólu i irytacji sformułowanie. Nic się nie miało już odwrócić. Rozważałem perspektywę żałosnego samounicestwienia, powolnej autodestrukcji, spekakularnego ciągu upadków. Na pewno nic z życia. Tanatos nie Eros. Choroba nie zdrowie. Samotność nie towrzyskość. Bieda nie prosperita. Przedmiot nie podmiot. Biernoć nie proaktywność. I świadomość tych przewidywań wpędzała mnie w silniejsze jeszcze neurozy i depresje.
Kolejne próby powrotu do świata ludzi żywych wypdały niezadowalająco. Bo to trzeba sobie powiedzieć jasno. Po modeleczce ze stolicy dostawałem jeszcze szanse. Sytuacja wydawała się beznadziejna. A tu jednak kolejne szanse… Były to co prawda wyciągniąte dłonie jednej tylko osoby. Raz po raz. Ale były. Ale zwierały się owe powabne dłonie dość szybko w pięści. Zbliżałem się i bywałem agresywnie gnany. Bo nie pasowałem. Bo nie chciałem się dopasować. Dalej nie chce. Niech się oni, niech się system dopasuje w końcu kurwa do mnie, nie ja do systemu. Nie ja do nich.
A owe dłonie były mocno systemowe, chociaż zawiadamiający nimi układ nerwowy był śmiało w stanie, choćby potencjalnie, teroretycznie zgodzić się z tym, że postawa odmienna, właśnie antysystemowa jest możliwa. Możliwa do pogodzenia z postwą prosto z życia, w życiu osadzoną.
Więc teraz po raz kolejny dostałem szanse. Nie jestem już sam. Znów. Samotność dawno już nie doskwierała mi na poważnie. Jednak uroki bycia z ludźmi nie wykluczają oczywistych mankamentów takiego układu.
Zacząłem, po okresie czarnej rozpaczy spowodowanej samotnością, spotykać się z dziewczyną. Ona nie łatwa, ja nie bardzo prostolinijny. Więc już na samym początku należało założyć znój. Ale były oczywiste plusy. Jednak te plusy nigdy nie przesłoniły mi minusów.
Są też dzieci. Z dziećmi, wiadomo było, będzie amba. I była. Nie raz. Napięcia powstające między tą czwórką (dzieci, Ona, ja) rodziły czasem burze z piorunami. Kilka razy to wszystko doprowadziło do załamania relacji. Do separacji. Do samotności, która była nawet wtedy porządana. Do ucieczek alkoholowych. Do powrotów na Świętokrzyską, gdzie moze i spokój, ale jednak, jednak, jednak – mniej życiowo. Znów więcej Tanatos.
Jednak tutaj dalej nas przybywa. W pokoju dziecięcym przebywa kolejna osoba. Całkiem – trzeba sobie to też powiedzieć jasno – sympatyczna. Ale nie o to chodzi. Nawet nie o to, że też „trzeba koło niej chodzić”. Chodzi o postępującą zmianę sytuacji. O przejście z chronicznej samotności, do beznadziejnie nieodwracalnego wielogłosu. O metamorfozę samotnika w osobę uwikłąną w towarzyskość tak multiplikowaną, że trudną do wytrzymania.
Do osoby, koło której należy chodzić przychodzą w odwiedziny goście. Czasem pojedynczo, czasami parami. Są dni, kiedy przychodzą samotrzeć. Wtedy trzy osoby odwiedzające, nas dwoje, dwoje dzieci, osoba, koło której też się chodzi, razem ile to daje? Jest nas kupa. A ma nas być więcej jeszcze. Biologia. Fizjologia. Wtedy moja samotność bezpowrotnie chyba już utracona jawi mi się jako utracony raj. Tyle że w moim raju grzeszyem zawsze mocno i nie tylko pierworpodnie. Grzeszyłem pasjami i ciężko. Tu, w tym tłumie, mało grzeszę. Znaczy w towarzystwie bliżej mi do świętości. Osamotniony bywam potępieńczo. Wśród ludzi błogosławiony, choć moje oddalenie od ideału jest w towarzyswte bardziej ewidentne. W samotnosci jestem w wymiare biochemicznym geniuszem. Tu, wśród wielu innych, niedoskonały jestem, mało przydatny, głupi i ułomny. W samotni choruję na odosobnienie, osobność a moje ego rośnie karmione fantomami i urojeniami wielkości; tu, otoczony ludźmi, spełniam się jako człowiek, ale moja miałkość ludzka i wszystkie tak ludzkie wady są zauwżane, wytykane, wyróżniane jako chechy, które mnie definiują, konstytuują.
W bluźnierczej grzesznej samotności jestem Bogiem. Z ludźmi wśród ludzi pchłą jestem, kundlem.
Więc, co o tym myślisz?