… są tylko źle przesłuchani.

Szeryf zmienił mi twarz.

Obudziłem się, jak to ostatnimi czasy codziennie: na lekkim kacu wywołanym brakiem benzodiazepin we krwi, ale jednak radosny, zdrowy, po przespanej względnie nocy. Benzyna łaskocze mi receptory już od kilku miesięcy. I niech tak zostanie. Wiążę z tym jakąś lepszą, może nawet dobrą zmianę…

Byłem gotowy na nowy dzień, skory do żartów i dokazywań. Dodatkowo ucieszył mnie fakt, że D jedzie do Warszawy do Naty. Przyszło mi ostatnio do głowy, że D powinna więcej czasu spędzać z koleżankami, innymi dziewczynami. Dzieci, praca, teściowa moja, czyli mama jej, dom – to za mało. To kipiel, w której gotuje się nerwówka. Niech D wyjdzie do innych sobie podobnych a odmiennych; niech zobaczy, czym żyją. Niech jej myśl lotna zostanie uwolniona przez kontakt z rówieśniczką, a może kontrast doświadczeń.

Nie żebym się specjalnie cieszył faktem, że zostanę sam. Ale też się tym specjalnie nie martwię. Zostanę sam jeden wieczór, jedną noc, jedno przed i część jednego po południa. To dużo. To sporo. Choć to nie wiele, to wystarczy.

Po tej budującej pobudce i poranku nie najgorszym, pojechaliśmy zawieść progeniturę do American Corner. A sami na Świętokrzyskie. Chciałem sprawdzić pocztę. Potrzebowałem zabrać trampki (przyjdzie ta wiosna, czy nie…) i miałem wziąć geld od Szeryfa. Wynajmuję mu norę. Niech płaci. Płaci. Co miesiąc podjeżdżam na hacjendę i inkasuję parę stówek. Taki układ mi odpowiada. Taki układ mi do tej pory odpowiadał. Szeryfa wziąłem z ulicy – uratowałem przed dalszym ciągiem trwającej już pół roku bezdomności. Zagnieździł się u mnie.  Nie wiedziałem, w którą stronę to pójdzie. Mam świadomość, że to człowiek trunkowy. Co za tym idzie jest też oczywiste. Wiem, że z rodziną skłócony. Czyli samotny, bo na pijaków można liczyć tylko nieczęsto.

Szeryf mógł nic nie robić. Dałem mu taką możliwość. Mógł zimować biernie. W cieple względnym. Ale nie. Poszedł do pracy. Zaczął przebąkiwać coś o remoncie nory. Ucieszyło mnie to, bo choć ja sam nic takiego nigdy nie planowałem ani nie przeprowadziłbym, to jego inicjatywa wydała mi się interesująca. I ten skromny dochód z wynajmu pokoju. Te pare stów.

Zasady określiliśmy jasne. Ale okazało się, że mgliste. Nie pijemy, a raczej on nie pije. W miarę możliwości oczywiście.  Nie pijemy dużo, a raczej on nie pije za dużo.  Czytaj nie walimy wódy, rozum: nie pijemy ciągami na umór dzień w dzień. Tygodniami. Szeryf ma na razie, na razie zakaz sprowadzania koleżków. Ma dbać o chatę, ma swój pokój, może korzystać z innych, zwracać uwagę na czystość w chałupie.  Jeśli ma kasę, płaci. Jeśli nie, żyje skromnie, ale za swoje. Odwieczne: ja cie nie będę utrzymywał, które ja słyszałem nie raz, teraz on usłyszał ode mnie.

Wchodzę dziś. Zdziwienie,  bo jak zazwyczaj Szeryf odpierdolony jak stróż albo inna władza mundurowa w święto kościelne, tak teraz bidnie. Jak zawsze laczki, czarny płaszcz, koszula wyprasowana, albo nawet marynara, tak teraz nie. Włos  przetłuszczony przydługi rozwiany, spodnie z dupy opuszczone, nie ogolony, łach z niego zwisa zbyt luźno. Pijesz? Pytam stwierdzam. Piję, przyznaje się. Ok, mówię, ja tylko po pocztę, gdzie te pisma wiadome z sądów i spółdzielni, co je odebrałeś podpisałeś? Tam. Gdzie kasa. Nie mam, sorry Wojtuś, ale nie mam. Za to pies jest. Psa ma. Psa wziął i kilka dni temu mnie poinformował podczas rozmowy telefonicznej, iż ma psa. Nie zapytał, czy może, tylko powiedział, że ma. Z rodowodem. I owszem, pies jest, szczeniak, na rękach noszony. Wilk długowłosy. Mały. Więc teraz Szeryf mi ten rodowód pokazuje, a ja nie na papier patrzę, tylko na kolegę przegranego, który siedzi w living roomie przy pustych butelkach i bidnieje w oczach. Ogólnie syf. Jak nigdy na Świętokrzyskiej Wersalu nie było, tak teraz syf. 

Zawiedziony wyszedłem po minucie. A mina moja podobno wiele mówiła. Nie tyle minę, co twarz inną miałem. W pokera to już na duże stawki nie pogram.

0Shares