Nadwiślański Real

Ofiary Zary

Już w czasie  świąt Wielkiejnocy miało być ładnie. Było różnie. Teraz inaczej. W końcu zaczęło się. Długo się czekało, ale się doczekało. Wieści zza oceanu jednak płyną takie, że chwalić się piękną pogodą w Nadwiślańskim byłoby w tej chwili małą niestosownością. Tam inaczej. Tam nie za ładnie. A Tu? Nie żeby się chwalić, tylko żeby odnotować…: „jest piękna, wyżowa pogoda. Z reguły bezchmurnie. Region pod wpływem ciepłego powietrza, napływającego znad Bałkanów. Biomet obojętny.”

 

Gdyby tak jeszcze mieć jakieś większe pieniądze, byłoby niebo. Albo żeby nauczyć się żyć tak, żeby większe pieniądze nie były konieczne do szczęścia. Bo czyż nie jest tak, że zawsze chciałoby się więcej? Jeśli nie dużo więcej, to chociaż trochę więcej? Nawet kiedy wystarcza, nie przychodzi do głowy, żeby na tym poprzestać – się chce więcej. A jakby się miało pomyśleć, że nagle będzie mniej?! – koszmar. Nie do wyobrażenia. Nie do zniesienia. Zrobimy wszystko, żeby do tego nie doszło. I żeby utwierdzić się w przekonaniu, że z mniejszą ilością gotówki nie dałoby się rady, szereg racjonalizacji. Że oto ja bym i podołał, ale moja cała rodzina już nie. Że przecież inflacja, wszystko drożeje, z mniejszą ilością kasy się nie da. Że poziom życia i tak już średni, niżej się nie da. A jak się da, to wstyd. A kto by chciał się wstydzić? Nikt. Więc należy mieć więcej, w razie gdyby stało się tak, że będzie mniej.

 

Ale czy mogłoby być bardziej sprawiedliwe? Bo niektórzy mają jakby więcej! Czy sprawiedliwiej byłoby lepiej? Nie sądzę. Natomiast niejaka złość bierze, że niektórzy mają tak dużo więcej. Tak wiele, że aż za wiele. I im też ciągle mało. Mając więcej, tkwią w tej samej pułapce co my, maluczcy. I my i oni gonimy za króliczkiem, którego szanse złapania są nikłe, ale nie chodzi o to by złapać króliczka, ale by gonić go.

 

Kilka osób na  święcie ma dużo. Najwięcej z nich mieszka za oceanem, jednak są i obywatele starego kontynentu, którzy posiadają niemało.

 

Nazwiska najbogatszych w Europie są bardziej znane, innych mniej – ale prawie wszyscy związani są z najbardziej popularnymi markami świata. Czy chodzi o słodycze, ubrania, kosmetyki czy okulary. Są całkiem zgrabne fortuny….

Amancio Ortega, najbogatszy Europejczyk ma 67 mld dolców. O całe 8 mld dol. mniej niż posiada wciąż najbogatszy na świecie Bill Gates. Ortega jest przy tym jedynym Europejczykiem, który załapał się do zdominowanej przez Amerykanów pierwszej dziesiątki światowych miliarderów. Pozostali bogacze ze starego kontynentu, wśród których znajdują się Niemcy, Włosi, Francuzi i Szwed, zajmują miejsca między 11 a 39. Dominują Niemcy –4 z nich należy do10 najbogatszych Europejczyków.

Sam na liście Forbesa nie jestem. Moja marka Dziewoy warta jest tyle, że sam na nią muszę łożyć. Zarabiam różnie i interwałami, efektywnie poszukuje nowych źródeł dochodu, staram się o różne granty, dotacje, wsparcia, zasiłki, jakoś przędę, ale cienko przędę po prawdzie.

Natomiast prawie wszyscy bogacze są w ten czy inny sposób związani z szalenie popularnymi markami o globalnym zasięgu. Wśród nich można wymienić Zarę, H&M, Sephorę, Ray Ban, BMW czy… Nutellę. Jedynie zajmujący wśród Europejczyków 10 miejsce Georg Schaeffler zajmuje się produkcją łożysk… – w związku z czym jego firma niekoniecznie jest szeroko znana.

Informacja o krezusach naszej cywilizacji nie wszystkim się podoba. Internauci nie lubię, jak ktoś ma więcej. Wiedzą, mają pewność, że nie doszli do swoich pieniędzy uczciwie. A jeśli nawet uczciwie, to nieetycznie.

Właściciel Zary to parszywy degenerat obłąkany chciwością. Chwalił się kiedyś, że w Brazylii czy innym Bangladeszu płaci w fabryce za dżinsy 5 dolarów, a w Londynie sprzedaje je za 120. To jeden z tych parszywców, którzy zdegenerowali dzisiejszy świat, nie mają szacunku do pracy i jakości…”

Trzeba sobie zadać jednak pytanie: co wtedy, jeśli już dojdziemy do takich wielkich pieniędzy. Bo kto wie?! Czy kupie sobie wtedy wsypę? Raczej nie, mam wodowstręt a też kręci mi się w głowie kiedy dokoła horyzont. Czy będę się przemieszczał po świecie własną flotyllą odrzutowców i jachtów dalekomorskich? Też raczej nie, nie lubię za bardzo podróży, nie kocham latać, a jeśli chodzi o wodę to jak wyżej. Może jako mieszczuch, kupię sobie miasto? Takie na przykład małe amerykański miasteczko…

Cal Nev Ari leży w południowej Newadzie, ok. 60 mil (niecałe 100 km) na południe od Las Vegas. Powstało 51 lat temu. Ulice nie są utwardzone, na autostradę prowadzi tylko jedna droga, ale mieszkańcy zgodnie twierdzą, że miasto ma spory potencjał. W 2010 r. miasto zostało wystawione na sprzedaż za 17 mln dolarów, teraz można je kupić za jedyne 8 mln dol.

Kupiłbym, ale nie mam. Nie mam tyle kasy, nie mam miasta. Proste. Jednak wracając do Radomia, na pytanie, gdzie jadę, odpowiadam: do siebie, do domu. Więc mam. Nie na papierze, nie w księgach wieczystych, ale w głowie. Jednak czego to ja nie mam w tej głowie…?!

 

Dziewoy

 

CDN

0Shares