Dyspensę dostałem na czas mało określony. Ja byłem dobrej myśli: dwa, trzy dni „ w terenie”. I koniec. M wykazywała więcej powagi i ogólnie sceptyczna była. Pełna zmartwień. Że coś się stanie, albo- co gorsze – nie stanie się to co powinno było się stać. Ja miałem plany. Na sobotę, część niedzieli, jeśli rzeczywiście coś miało by się stać, na poniedziałek umówiłem wizytę u doktor Pokrzewińskiej, że jakieś leki, zwolnienie na jeden dzień z roboty…
Jednak po koncercie poszedłem na Świętokrzyską. W nocy z soboty na niedzielę. Gdzie spędziłem noc z piątku na sobotę jeszcze nie wiem. Nie przypomniałem sobie. Zapomniałem jak tego numeru do logowania do banku, kiedy to akurat bardzo chciałem sobie go przypomnieć. Zapomniałem. Nie wiedziałem ile wydałem pieniędzy w nocy, której nie pamiętam. Ciąg cyfr nie układał się jak należy.
Koncert skoczył się. W tym sensie, że przestali grać na żywca. I jedni, i drudzy. Jakaś muzyka chyba ciągle rozbrzmiewała, impreza trwała. Wcześniej słyszałem, że z kimaniem tam – jakby by przyszła ochota – nie będzie problemu. Jednak kiedy już drzemałem od tej trzeciej w nocy, ktoś mnie – wydaje mi się – podbudzał, szturchał i namawiał do jakiejś aktywności. Nie wiem, chcieli żebym pił, tańczył, śpiewał, łaził? Mi się nie chciało… drzemałem.
Jednak w końcu coś mi podpowiedziało, żeby iść. Łóżko na Świętokrzyskiej zaczynało kojarzyć mi się jako oaza wygody, spokoju i ukojenia wszelkich niedogodności. Wyszedłem więc. I nagle rozpoczęła się walka: czy wizja dostępności wymarzonej wersalki na chacie jest silniejsza, czy bezsilność w moich członkach i ogólne zmęczenie jednak wygra. Nie miałem siły iść, nie mogłem zostać.
Szedłem nie długo. Droga była daleka. Od garażu do norki jakieś 2 kilosy. Jednak noc, męczenie…Z relacji Szeryfa wynika, że pukałem, pukałem, klucz był w drzwiach więc ktoś mi musiał otworzyć. Szeryf otworzył mi. Minąłem go i udałem się prosto do mojego pokoju. Nie witając się, nie zahaczając o łazienkę czy kuchnie, o nic nie pytając, poszedłem przeszedłem przez przedpokój, otworzyłem drzwi do siebie i walnąłem się na leżankę. Jedną jedyną rzecz zrobiłem jeszcze pod drodze od drzwi wejściowych do łóżka. Hera, samowolnie przez Szeryfa zakupiony pies rasowy nieduży jeszcze ale całkiem przyjemny, siedzi w czterech ścianach częściej niż powinien. I to czasem owocuje sikiem albo kupką na podłodze. Akurat taka pojawiła się tuż przed moim nadejściem. I ja pokonując te cztery metry od drzwi wejściowych do łóżka zrobiłem jedno: wszedłem w tą kupę.
Ani skrajne zmęczenie, ani zasada, by najpierw zamienić z człowiekiem dwa słowa, ani pragniecie, ani potrzeba toalety – nic z tych rzeczy. Nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Po drodze od drzwi wejściowych do łóżka, pokonując te cztery metry zrobiłem tylko jedno, wszedłem w kupę. Poślizg lekko zachwiał moim naznaczonym determinacją krokiem, ale nie obalił. Położyłem błyskawicznie w pieleszach i nie zdejmując ani szalika, ani kurtki, ani czapki, nie zdjąłem też butów, którymi wszedłem właśnie w kupę.
I tu dochodzimy do sedna. Kiedy brud i inne gówna przeszkadzają bardzo? Kiedy natomiast są do zaakceptowania? Kiedy w ogóle nie zwraca się na nie uwagi, a kiedy przychodzi moment, w którym – chociaż śpiący, obolały, ociężały – jak dziś – wstajesz, musisz wstać, wstawić pranie, wykąpać się, ubrać w świeże, zjeść, pozmywać gary. Bo zaprawdę powiadam wam, taki moment przychodzi. I wie o tym każdy, kto wie o czym mówię.
Pytanie jest takie: gdzie jest ta granica? Jakimi ścieżkami chodzi lekceważenie wszelkich nieczystości świata tego, włącznie z psimi kupami na środku pokoju, i gdzie się to lekceważenie mija, zmienia, zamienia, wymija, przechodzi metamorfozę w potrzebę zaprowadzenia wszędzie porządku. Bo to już nie wystarcza wykąpać się, ubrać w czyste i pachnące; trzeba jeszcze gotować, zmywać, czyścić, odkurzać, moczyć się w wodzie, pryskać perfumą, szorować paznokcie, myć zęby, płukać włosy. Dlaczego wczoraj rano nie przeszkadzało w ogóle nic, a dziś potrzeba zaprowadzania porządku na świecie jest tak przemożna?
Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi i idę wyjąć łachy z pralki. Czekałem na koniec prania, żeby wejść do wanny, po raz drugi dziś. Raz wykąpałem się przed zupą, którą z rana ugotowałem, a raz po. Jest 9 am. Pościeliłbym też chętnie łóżko, ale przecież zamierzam cały dzień leżeć, gnić. Trzymać się tego planu?
Więc, co o tym myślisz?