Moja kariera w Medicover dobiega końca. Co jest tego przyczyną? Czy jak zwykle moja niechęć, albo poważniejsze zapicie, skutkujące zbyt długą absencją? Nie. Czy są to tarcia na linii przełożony pracownik? Też nie. Czy system pracy mi nie odpowiada, wynagrodzenie, towarzystwo, atmosfera? Tu i tam miałbym oczywiście jakieś zastrzeżenia, ale żeby już kończyć współpracę? Nie.
Powodem mojego rozstania z Medicover są długi. Mniej lub bardziej realne. Mniej lub bardziej, których jestem świadomy. Mniej lub bardziej przeszłe zaległe przedawnione jednak wypełzłe właśnie z szuflad jakichś mrocznych instytucji. Otóż już miesiąc temu odezwał się do firmy komornik. Ale ja nic o tym nie wiedziałem! Stałem sobie właśnie na papierosku pod „biurowcem” kiedy wpadł mi w ucho strzęp rozmowy dziewczyn. Też palących. Jedna właśnie informowała dwie inne, że komornik zajął jej całą pensję. Całą?! Podłapałem, podszedłem, podpytałem. Całą… Bez orientu.
Zadzwoniłem do kadr. Zapytałem, czy na mnie ktoś się nie czai. Czai się. Więc kto? Ten i ten. Z Radomia? (nie mam ochoty na wycieczki przed Jarocinem, a takich spraw przez telefon nie zwykłem załatwiać). Z Radomia. Kto? Ten i ten. A, ten i ten. Graliśmy razem w kosza w latach pacholęcych. Więc idę do niego. Rzeczywiście, mówimy do siebie po imieniu i mój kolega z boiska powiadamia mnie, że chętnie pomoże, będzie zabierał mi tylko małą cześć pensji, nie całą. Taką ma pracę, ale względy znajomości z dzieciństwa przemawiają do niego.
Dwie stówy to jest nic. Ale dwie stówy to jest jednak część mojej pensji. Ale dwie stówy mogę śmiało oddawać. I wszystko gra i buczy przez kilkanaście albo kilkadziesiąt godzin – szczęście nie trwa nigdy dłużej niż dwa i pół dnia. Jadę na Świętokrzyską. Rytualnie odbieram tam pocztę ze skrzynki. Między Ultimo, Krukiem, a rozległą, liczną korespondencją z sądami, spółdzielnią i ZUSem, jest list od komornika. Innego. Z którym nie grałem nawet ping ponga. I on informuje, że też będzie zajmował.
Nauczony proaktywności – działam, staram się działać, zanim kto inny zacznie działać – zaczynam działać. Piszę dzwonię do firmy i cytuje im znalezione w necie artykuły kodeksu mówiące, że kiedy zachodzi zbieg egzekucji, pracodawca spłaca pierwszego, drugiego informuje, że pierwszy już się na wynagrodzenie zasadził. Wiola z kadr dziękuje, ale twierdzi, że zęby zjadła na takich jak ja pracownikach, których ścigają urzędnicy państwowi. Zbieg egzekucji. Konkluzja taka, że ja, będąc zatrudniony na umowę zlecenie, czekam, aż komornicy dogadają się, kto ile zabiera, moja pensja idzie do depozytu, leży tam czekając na koniec tych radosnych negocjacji. I nie zarabiam. Znaczy zarabiam, ale na kogo innego. Na oddanie. Na przeszłość. Na błędy. Będę zarabiał na to, że kiedyś, kiedy myślałem, że wszystko jest za darmo, że ja nie muszę i nigdy nie będę musiał zarabiać, brałem, nie martwiłem się, wręcz przeciwnie, cieszyłem, że świat jest piękny a moja beztroska uzasadniona.
Koleżanka z kadr w Warszawy niech nie będzie taka fest do przodu. Nie pierwszy jej zbieg egzekucji u pracownika? Ale czy spotkała się z przypadkiem, że wesoły pracownik ma trzech, czterech, dziesięciu, stu komorników? Tyle zbiegów? Widziała? Spotkała? W ogóle sobie kurwa wyobraża?
A wakacje za pasem. Czas wakacyjny nie powinien sprzyjać zmartwieniom i liczeniem zbiegów egzekucyjnych. Czemu powinien sprzyjać, nie wiem. Ale ja zamierzam skończyć karierę i realizować plan. A plan jest taki, żeby pojechać tu i tam w celach takich i owych. Pracując plan ułożyłem, teraz, nie pracując, plan zrealizuje. Niech bóg nie istniejący da mi siłę i prowadzi. Najpierw do Jarocina.
Więc, co o tym myślisz?