Moja pierwsza świnia

Moja pierwsza świnia

Jeden bliski wujek mówił kiedyś o świni. Że kupuje pół. Dwa czy trzy znane mi domy zaopatrywały się przed świętami w mięso mało koszerne ze wsi. Idea wiec jest mi znana. Jednak zawsze wydawała się abstrakcyjna. Inni, tak. Ja? Jakim cudem!?

To był raczej wujek Tomek, to był raczej dom na Żeromskiego w grodzie, to był raczej dom na kwiecistej ulicy Heliotropów na warszawskim Gocławiu. Dobrzy ludzie i dobre domy. Świnia ze wsi kojarzy mi się dobrze. Rozczłonkowana. Poćwiartowana. Przepołowiona. Filetowana i ze skóry darta. W lodówce, znaczy zamrażarce. Gotowa, by sporządzać z niej co dusza zapragnie.

W tym roku okazało się, że i ja potrafię. I ja mogę. Świnia na święta jest w moim zasięgu. Zawsze była na orbicie moich zainteresowań, teraz znalazła się na tyle blisko, że tylko rękę wyciągnąć. I to nie jedna świnia. Jak się okazało, że jest, to nie jedna, ale co najmniej dwie . Jedna świnia z Mazowieckiego, druga świnia ze Świętokrzyskiego. Którą wybrać?

Każda świnia, także ta hodowana na części do zamrażarki ma dwie połówki. To znaczy jak dobrze policzyć, to cztery. Cztery połówki. Bo dwie boczne – pół świni od ryja parszywego do ogona świńskiego. Pół od lasu, i drugie pół od domu. Są też możliwe przecież kolejne dwie połówki: przód i tył. Podobno tył lepszy. Szyneczka i te rzeczy. Tak jak ja to sobie wyobrażam, bo nie widziałem, muszę zdać się na imaginacje, jest połówka lewa i prawa. Znaczy ćwiartka. To już będzie ćwiartka, chyba że jeszcze połówka, bo od ogona do tego ryja. Lewa i prawa. Jak świnie przy okazji ciachnąć w pół gdzieś w kłębie (ma świnia kłąb?!) to wyjdą cztery ćwiartki. Chociaż wcześniej były cztery połówki, wiec ćwiartek powinno być co najmniej osiem – chłopa nie oszukasz. Co najwyżej, chłop ciebie w maliny wpuści.

Więc jest świnia a nawet dwie. Jedna gdzieś pod Radomiem, gdzieś w Mazowieckim. Druga w okolicach Wąchocka, czyli w Świętokrzyskim. Żeby dotrzeć do świni potrzeba kilku pośredników. Świnka jest w chlewiku obok chałupy, która stoi w osadzie w okolicach wsi znajdującej się nie daleko miasteczka gminnego, będącego dalekimi peryferiami miasta powiatowego. Więc mam tuż obok siebie dwóch ludzi, którzy znają kogoś w mieście powiatowym. Ta osoba zna kogoś w mieście pomniejszym, a tam jest ktoś, kto jeździ do tej wsi. We wsi jest osoba, która zapuszcza się czasem pod las i tam znajduje ową chałupę. A obok chlewik. Tam ta świnka.

Podobno weterynarz bada i zapewnia potencjalnych kupców, że ze świnką wszystko w porządku. Nie tylko zdrowa, to jeszcze ekologiczna, bo karmiona wszystkim tym, co z cywilizacją kontaktu nie imało. Wszystkim, bo świnka wszystkożerna.

Czy wybrać swojską świnie mazowiecką, czy egzotyczną świętokrzyską? Po konsultacjach padło na tą z kieleckiego. Bo jest plan. Szansa, by zrobić coś więcej. Nie łatwo jest załatwić świnie, ale w sumie to żaden wyczyn. Trzeba zrobić coś więcej! Dodatkowo więc świnie podrasuje się, uszlachetni.

Odbiorę świnie jeszcze żywą spod tego Wąchocka i zanim ją zgładzę, nie zapakuję do samochodu, tylko pójdziemy na spacer. Pognam świnie spod Wąchocka świętokrzyskimi lasami. Tam, w okolicach Skarżyska piękne gęste knieje i starodrzew. Dwa dni świnia polata dzikimi stępami leśnymi. Potem się pójdzie na piechotę do Radomia, też lasami. Po drodze zwierzak skubnie wrzosu. Otrze się o aromatyczne igliwie. Odpoczywając pod krzakiem załapie aurę gnijącej kory. Połknie borówkę. Ryjąc w ściółce znajdzie i skonsumuje grzybka. Zanurzy w leśnej kałuży. Nie pogardzi owocem jarzębiny. Podbiegającą czasem świnie smagać będzie leśny wiatr pachnący listowiem. Jesień w puszczy odciśnie piętno na świńskim jestestwie.

Po trzech dniach survivalu świnia zdziczeje. Mam nadzieję, że na skórze pojawi się szczecina. Ryj przyozdobią dwa kły – szable. Dzięki temu mięso nabierze walorów dziczyzny.

Kupię świnie, zjem dzika.

12Shares