Blog
Duża Krokiew na małym ekranie
Jako umiarkowany wyznawca dżenderyzmu, oglądając sport robię różne rzeczy: podjadam, przebieram uprane skarpety (oczywiście 90 procent to sztuki pojedyncze, czasem uda się jednak znaleźć parę), gotuję, pale na balkonie, zaglądam na fejsbooka, głaszczę kota i czasem myślę o ojcu. Ten lubił popatrzeć w telewizor, kiedy grali. W smudze pamięci mam go śledzącego akcje na małym telewizorze w dużym pokoju na Świętokrzyskiej. Podczas meczy tenisowych ledwo ledwo widać było piłeczkę. Czasem śnieżyło. Z powodu może tej niewyrazistości, ojciec uważał, że serwujący nie mają wpływu na kierunek pierdolnięcia. Był przekonany, że duży człowiek nie potrafi kierować świadomie szybkiej piłki w małą cześć kortu. Mylił się. Nie mylił się co do nazwisk i dat. O, tu miał mózg. Pamiętał piłkarzy z lat siedemdziesiątych, kolarzy z sześćdziesiątych, lekkoatletów wszech epok i narciarzy z przełomu wieków zamierzchłych.
Ojciec lubił prawie każdy sport. W młodości uprawiał zapasy. Jednak kiedy kłóciliśmy się z powodu mojego upojenia i dochodziło do „siłowania”, to ja – w stylu pijanego mistrza – zakładałem mu szczelniejszy suples i powalałem na linoleum; ledwo dychał. W młodości ja kopałem tylko piłkę, ale później, kiedy dorosłem, atakowany potrafiłem kopnąć i starego – koledzy nauczyli kilku sztuczek karate. Potem grałem w siatkę. Nauczyłem się lepiej wystawiać, niż atakować. A że z Marcinem współpracowałem rzadko, raczej się spieraliśmy, nie wystawiałem mu podwójnej krótkiej, zamykałem się w pokoju i dla rozluźnienia wypijałem podwójną z lodem.
Uśmiech u ojca na twarzy pojawiał się rzadko. Właśnie kiedy oglądał sport, przynajmniej pół uśmiechał się. I tak trwał. Zadowolony. Usatysfakcjonowany. Podjadał, dogadzał sobie podczas transmisji kulinarnie, przez co miał ucztę nie tylko na ekranie, ale i w gębie. Emocjonował się i komentował ze znawstwem, jednak moje niezwykle trafne analizy raczej ignorował i pomijał milczeniem. Chciał mi zawsze zaimponować znajomością tematu, naprawdę dobry był z historii sportu, teoria, elementy taktyczne, sprawy organizacyjne i zasady znał, ale nie błyszczał.
Nie dożył finału Mistrzostw Świata w siatkówce w 2014, kiedy to zdobyliśmy trofeum. Podejrzewam, ale nie mam pewności, że przyszli do niego na jakiś ćwierć, półfinał. Przynieśli butelkę. Uległ. Kilka dni później już nie żył. Znaleźli go napojonego srogo na klatce u Szczodrego. Może szedł pożyczyć pieniądz żeby celebrować przy pełnym kielichu finał właśnie?
Teraz kiedy oglądam Paris Open, czy mecze reprezentacji przed mistrzostwami w Rosji, wspominam go. Nie miał na starość lekkiego bezstresowego życia. Jednak szkoda, że nie pociągnął dłużej. Choćby do tego awansu Polaków z grupy, choćby dla kolejnego mitingu Diamentowej Ligi. Federer gra dalej, Żewłakow komentuje, podobnie Mats Wilander, Małysz wskoczył do samochodu, ale czasem pojawia się na śniegu, kiedy lśni Stoch; Anita Włodarczyk dalej dalej rzuca, 400-metrowcy biegają szybko, Fibak starzeje się powoli a ojciec ich wszystkich oglądał, on ich znał, teraz jego nie ma, a oni ciągle są. Cieszył by się z Nawałką i wspominał włoską przygodę Bońka. I choćby dla tych chwil powinien jeszcze poczekać. Nie tylko ja, nie tylko Rysiek Ridel, i inni mają przekonanie, że w życiu piękne są tylko chwilę. A ważne są proporcje.
Wspominam ojca podczas transmisji bo mam na to czas. Zresztą wspomnienia te są jakby ponadczasowe. Mam czas i na inne sprawy, bo mnie nie wiele rzeczy ostatnio wciąga na 100 procent. Jakoś się obecnie tak nie emocjonuję. Nie ma wyrównanych zaciętych meczów piłkarskich, dominacja w skokach jednego zawodnika czasem nudzi, siatkówka nadawana na wszystkich sportowych kanałach Polsatu sprawia trudność wyboru. Nadal nadal na mączce niepokonany. Mnie ciągną inne, różne czynności; ojciec, zamiast zabić siebie, dalej mógłby w spokoju zabijać czas.
Więc, co o tym myślisz?