Trzy kolory – czarny…

Trzy kolory – czarny

Myślałem, że czapki są tylko dla dzieci i w pewnym momencie pozazdrościłem. Człowiek niby dorosły, a dziecinny… Chciałbym taką czapkę – podpowiadała podświadomość. W tym samym momencie jaźń trzeźwa i racjonalna tłumaczyła, że z włosem wszystko ok a lato w pełni, w czerep i tak ciepło, czapeczka bejzbolówka niejedna została w domu, bo nie potrzebna, jakoś się od jakiegoś czasu nie nosi, po co mi więc nowa, niezbyt wyszukana, co prawda z odpowiednim logo i znamionująca przynależność  do grupy, ale jednak po co? A  ciutke pożałowałem. Ale zaraz okazało się, że i ja dostanę. Do wyboru, myślałem że do wyboru czerwona, czarna  i… czerwona i czarna. Dostałem czarną, jako jednak starszy, nie dziecko, żeby nie powiedzieć dorosły. Od razu przypomniała mi się sytuacja niedawna z Radomia z balkonu, gdzie palimy. Szlugi. Weszła przez drzwi z dużego Marysia i od razu zauważyła, że pet nie w słoiku po flakach, tylko w doniczce. Byłem spokojny, bo ustnik nie mój, pet od szluga grubego, sam od jakiegoś czasu palę cienkie, tak się przyzwyczaiłem. – To już nie masz gdzie gasić, tylko w ziemi, tu, w doniczce? – To nie mój. Odpowiedziałem na luzie. – Jacyś dorośli tu byli, pet gruby…

Jak tu trafiłem? Przywiozły mnie dziewczyny i po tym, jak zobaczyły machającego kijami w gronie trzydzieściorga dzieci i grupki dorosłych uznały, że jest ze mną coś nie tak… Jestem jakby nie z tej bajki. A z tej właśnie bajki! Tylko co to za bajka? Jestem jak dwa lata temu: w Rejowie, nad wodą, w domkach, na obozie. Żeby ćwiczyć, żeby wypoczywać. I to robię. Jakże jednak inaczej niż te 24  miesiące temu! Wtedy przyjechałem prostu prawie ze szpitala na Józefowie. Nie dość że trzustka, to jeszcze mózg.

To banał, ale zdrowie psychiczne ma znaczenie… Dwa lata temu przyjechałem pierwszy raz zaraz po tym, jak narodziłem się jakby pierwszy raz, zaraz po tym, jak nawaliłem nie pierwszy raz i tak zachorowałem, że na zdrowiu, także psychicznym, podupadłem mocno. Kiedy na otwarcie turnusu Sensej przemawiał i opowiadał dzieciarni, co jej wolno a czego nie, żeby się wampirki nie rozbestwiły, brałem to personalnie i w pewnej chwili zrozumiałem, że przez tydzień będę ograniczony do tarasu i maty treningowej a po zakupy chodził jedynie w towarzystwie opiekunów wycieczki. Ze dwa dni mi zajęło pojęcie kwestii, że słowa te Michał kierował  specjalnie do dzieci, dorosłym uczestnikom wyluzu ufając. Wie on przecie, że dzieci to istoty szczególnej troski. A dorośli jednak wiedzą, co robią. Albo z braku czasu albo generalizując grzesznie zaliczył mnie do tej drugiej kategorii Dorośli wielkich ograniczeń nie mają.

Sam sobie po tygodniu na szpitalnym łóżku nie ufałem, więc słowa do dzieci trafiały do mnie jak w masło. Dorosły, jednak nie ma wolności całkowitej. Jednak reżim jest. I był. Posiłki o tych samych porach co dzień. Jednak przebieżka rano i treningi dwa razy dziennie o porach wyznaczonych. I z żelazną konsekwencja przestrzeganych. Jednak, jako nie zmotoryzowany, mogę poza ośrodkiem zrobić małe zakupki w sklepiku nieopodal, zjeść i wypić na ośrodku, połazić między drzewami, iść na  trening, wrócić w okolice domku, wejść do domku, wyjść z domku, wejść do domku, pochodzić po domku, w domku do kuchni, z kuchni do pokoju, z pokoju po schodach na górę, ze schodów do kibelka na dół, z domku, do domku, iść na obiad, wrócić z kolacji, dziadek za rzepkę, w koło Macieju, dookoła Wojtek…

Jednak tym razem leci. I pewnie zleci. Ledwo się zaczęło, już przeczuwam koniec. Owo zdrowie psychiczne. Nie mam lęków, mam leki. Nie jestem zmęczony, choć leżałbym i spał dłużej. Na matę chadzam za radością, nie nudzi mi się, bawię się dobrze, zauważam to postępy, to niedoróbki, normalnie: wysiłek, luz, autorefleksja, zdrowe interakcje z innymi obozowiczami i mniej zdrowy, ale jednak systematycznie wydalany, niezbyt rzadki, nagły z rana a zaskakujący po południu stolec.

Przyjechałem wczoraj, jest poniedziałek, już mi się wydaje, że czas zapierdala, długo ta sielanka nie potrwa. Wtedy nie pracowałem, przyjechałem bezrobotny. Teraz wracam i zaraz do roboty. Paradoksalnie działa to na mnie w jakiś tajemniczy sposób pozytywnie, mobilizująco. Wtedy – po szpitalu, teraz nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz „leżałem”.

Dawno już przekroczyłem sto dni abstynencji, która podjąłem bynajmniej nie w stulecie polskiej niepodległości. Nie mam zbyt wielu problemów, nieliczne to takie jak nadmiar pieniądza i niemożność brawurowego wydania , dobry humor, zdrowie, wolny czas, dylemat, czy przebiegnę dokoła  wody, czy nie…

9Shares