Szybki tramwaj schodzi powoli
O koncepcji szybkiego tramwaju mającego na początek łączyć Ustronie z Akademickim dowiedziałem się dość późno. Odkrył dla mnie tą rewelacje redaktor Ż podczas jednego z tych licznych razów, kiedy to zakończył wykład na uczelni słowami „studenty, dziś skończymy trochę wcześniej, mam sprawy” i zaraz dodał szeptem konfidencjonalnym „Wojtek, zostań proszę na chwile”. I zaraz byliśmy w barze. Nie wiem czy już na Borkach, bo tam pierwszy przystanek z racji odległości od tartacznej (a suszyło), czy dopiero na Plantach albo w miejscu docelowym, Sabacie, podczas przerzucania się kwestiami muzycznymi, plotkami i innymi pijackimi tematami zaszło na rektora Michała i na szyny.
„Na początku lat 60. XX wieku narodziła się koncepcja budowy pierwszej linii tramwajowej jako alternatywy dla autobusów. Projektowana linia miała połączyć osiedla Potkanów i Gołębiów z centrum miasta i liczyć blisko 25 km, jednakże nie przystąpiono do jego realizacji.
W latach 70. Prof. Michał Kelles-Krauz powrócił do pomysłu budowy sieci tramwajowej. Plan zakładał budowę głównej linii z osiedla Akademickiego na Ustronie, oraz dwóch odnóg do Gołębiowa i Potkanowa. Projekt był całkiem bliski realizacji jednak upadł.”
Upadł znaczy był zszedł… Ale wziął i zmartwychwstał! 1996 roku, kiedy dwa lata po osiemnastych urodzinach zadomowiłem się na dobre w Sabacie, do pomysłu szybkiego tramwaju powrócono. Że nic o tym nie słyszałem? Nie dziwota. Różne rzeczy w Sabacie były i bywają na tapecie, pewnie i komunikacji miejskiej ktoś nad kuflem wspomniał, ale tego nie pamiętam, ja się nie przyznaję, ja nic nie wiem. Tramwaje miano wtedy sprowadzić z Magdeburga. Dwa lata później pojechałem też na zachód, w tamtym jakby kierunku – na moje pierwsze saksy do Holandii. Po pół roku wróciłem samolotem, bilet postawiła królowa, z Okęcia 175 na Centralny, a potem w pociąg i na krzywy ryj do Radomia. Wysiadłem i skonstatowałem, że jak tramwaju nie było, tak nie ma. Na autobus numer dziewięć poczekałem i zaraz byłem na Świętokrzyskiej, gdzie nie od razu otworzył mi ojciec: odkąd usłyszał że wracam z Niderlandów w niełasce miał chroniczną sraczkę; pukałem, pukałem, ojciec zawarł ze schorzeniem chwilowe zawieszenie broni i otworzył wrota.
Po powrocie znów zamieszkałem w Sabacie. Czasami jeździło się do Kozienic, by w sporych ilościach spożywać wina, palić zioło i sporadycznie połykać złote rybki. Z dworca przy Jana Kochanowskiego/ Warszawska wracało się pekaesiakiem. Nie żadnym szybkim, i nie tramwajem…
Wracało się do Radomia. Albo do starego do M3, albo babulinego M2, albo M nieskończoność w Sabacie. Jadąc z Młodzianowa do „biura” czasem zahaczałem o dziadków na Skwerku – parę złotych więcej w kieszeni nie ciążyło zbytnio. Raz, już po przylocie z krainy tulipanów, czerwonych dzielnic i innych sadzonek po drodze z Traugutta na Plac Jagielloński spotkałem Wintera, który po ataku narządu trzustka dość długo już nie pił. Nie zmieściło mi się to w ściśniętej miniaturowością holenderskiej miejscowości Boskop głowie.
Tak się złożyło, że od dziecka dużo po mieście się przemieszczałem. Mieszkałem na dwa fronty. Urodzony na Struga koło Resursy zaraz czmychnąłem ze starymi do nowo oddanego bloku na Ustroniu. Ale do szkoły mnie dano do centrali. W siódemce zamiast się uczyć grałem w piłkę. Wybiegany wracałem do babci naprzeciwko Straży Pożarnej na Traugutta 46 i tam nocowałem. Zaraz dzwonili ze Świętokrzyskiej i jechałem tam. I tak w kółko. Gdyby był szybki tramwaj….?
Dopiero teraz uświadamiam sobie jego potencjalne zalety. Ale też widzę radomskiego tramwaju wymiar symboliczny! Bo jak on miał pędzić? Ano właśnie z Ustronia, przez dworzec, Traugutta, potem jakieś okolice Placu Jagiellońskiego gdzie już zaczynało się Chrobrego, na której to ulicy do dziś między pasami ruchu jest na szerokiej drodze taki kawał zieleni, że wystarcza na dwa co najmniej torowiska!
Potem miał mknąć na Michałów, skąd już blisko do szpitala na Józefowie. Czyli znaczyłby te szyny drogę moją życiową! Księgę sportowego wyjścia z Ustronia na boiska śródmieścia, poprzez dworzec, który – gdyby nie dwa mieszkania, które naprzemiennie zajmowałem – mógłby być moim domem; z dworca tak do Przysuchy, jak do Kozienic, jak i do Przesieki, i wszystkich Gdyń, nad wszystkie polskie morza, we wszystkie polskie góry, do wszystkich polskich stolic i ich bazarami Różyckiego i stadionami ileś tam lecia. Z dworca do Pionek, do Garbatki, do Skaryszewa, a potem już do tej nieszczęsnej Holandii, dalej Irlandii, Anglii, Islandii. Wszystko dworzec. Tramwaj jechałby dalej i zatrzymywał gdzieś w centrali, gdzie jak się nie ruszyć, w dziesięć minut na Czarnych, w pięć sekund za Seniora. W sekundę za teatr. Po omacku do dziadków. Rano kac.
I potem pomknęła moja egzystencja poszybowała nad tymi wirtualnymi torami i zaraz znalazłem się na Akademingo, na Górniczej, gdzie już niebawem będzie dekada. I gdyby jeździł, gdyby jeździł odpowiednio – jak na szybki tramwaj przystało – szybko jakby jechał, to stąd mógłbym śmiało i na Ustronie, i do Centrum, I do Słonecznej, wszędzie… I w drugą stronę, dalej. Nie musiałbym tyle razy wzywać karetki żeby mnie zawiozła na Józefów, gdzie spożywałem kroplówki unieruchomiony przez tą samą co Maćka trzustkę, która i we mnie się odezwała, a tak się odezwała, że przez chwilę uwierzyłem, że można nie pić…
Co dalej? Tramwaj pojechałby dalej. Położono by szyny i tramwaj pojechałby trochę dalej. Niedaleko. Tam są dawne tereny bardzo bogatych posiadaczy ziemskich, z Firlejów oni, z tych Firlejów, tam duży przecież, jeden z rozleglejszych w Polsce, na pewno jednak nie taki jak 44-hektarowy Pere-Lachaise w Paryżu cmentarz. A przecież ja tam też dojadę… Czy tak szybko jak zapierdala szybki tramwaj, czy jeszcze za jakiś czas, w rytmie umierania pomysłu komunikacyjnego, ale dojadę. Miejsce się znajdzie. Jelczem mnie dowiozą nie szybkim tramwajem…
Więc, co o tym myślisz?