Turlać koło?

Turlać koło

Samochody, zwłaszcza zbiorowo wprowadzają u mnie pewną nerwowość. Z automatu. Zbliżam się do gromadki przemieszczających się aut – zaczyna się niepokój. Idę wzdłuż ulicy, po której suną w jedną i w drugą samochody ciurkiem, nieadekwatność daje znać o sobie, ja idę, oni jadą – myśli krążą w chaosie, ciało tężeje, luz znika, wzrok błądzi albo ucieka. I nie wspominam tu stanów wiadomych, kiedy każdy warkot silnika pojedynczego czy ruch, prędkość mechanicznego obiektu sprawiały, że człowiek panikował. Mówię o życiu już w constans wyciszeniu. Wtedy nie wiele, poza jeszcze tłumem ludzi, może łatwo wyprowadzić z równowagi. Dużo ludzi w emocjach i wiele samochodów pędzących: te dwa zjawiska, przychodząc niespodziewanie – sieją jeszcze niejakie spustoszenie.

Powodem lękówek może być niedopatrzenie, zaniedbanie w dwóch sferach: w odpowiednim czasie nie poszedłem do wojska oraz nigdy nie byłem fanem, ani nawet nie miałem ściślejszego kontaktu z szeroko pojmowaną motoryzacją. Do wojska wziąć mnie chcieli. Byłem zdrowy, ale już roztańczony, więc nadawałem się, jednak nie chciałem. Ujawniło się wtedy już moje umiłowanie do uników. Jak oni mnie chcieli wziąć w kamasze, to ja postanowiłem zrobić wszystko, żeby mnie nie wzięli. Nie było to specjalnie trudne. Miałem kolegów tak po wojsku, jak i takich, co wiedzieli, jak się migać. Na komisji stanąłem za dwa razy, ale nie było to przeżycie godne kolejnych powtórzeń, więc olałem służbę wojskową oraz instytucje, które o mnie nie zapomniały. Usiadłem na parę lat w Sabacie, tam byłem bezpieczny. Niewidzialny.

Jeśli chodzi o samochody, to wujek Bogdan kulturysta miał Skodę, jeden wujek w dżinsowej kurtce Trabanta, ojciec miał prawo jazdy, ale dane po znajomości, bez konieczności posiadania umiejętności prowadzenia, w kit, więc nie jeździł. Z kolegami brałem pociągi, sam często autobusy – dużo się chodziło, samochody gdzieś tam krążyły, ale kto by się nimi wtedy przejmował. Trzy razy potem robiłem prawo jazdy: w Radomiu i Warszawie zahaczyłem bezlik krawężników a na rondach, by znaleźć odpowiedni zjazd i ruszyć na prostą posiłkowałem się powierzchowną jedynie wiedzą o teorii chaosu. Kwestie typu: „W Audi A4 trzeciej generacji wykonano olbrzymi skok technologiczny, ale za nowinkami nie zawsze szła trwałość. Na co zwracać uwagę, gdy postanowimy kupić ten model?” – nie zajmują mnie wcale.

W OTUA poznałem kilku gości, większość z nich znajdował wspólny temat wspominając zdawkowo wojsko oraz wymieniając marki aut. Z powyższych powodów milczałem wtedy jak zaklęty. W ogóle nie widzę zbyt wielu płaszczyzn porozumienia, czy nawet tematów do sporów z innymi. O wszystkim cicho sza, niech się dzieję, nie komentuje, albo komentuję półgębkiem i powściągliwie. Rano, po wschodzie słona już, jednak po ciemku poszedłem na 25 czerwca pod Kaufland do bankomatu i nie rozmawiałem z nikim, bo szedłem sam, nie zatrzymywałem się, bankomat zmilczał, samochody ciągle jechały, postanowiłem nie wracać tą samą, najkrótsza drogą, tylko poczekać na zielone i wleźć do parku. Tam metamorfoza: jak chodnikiem szedłem na wdechu i spięty, tak w liściach i tej wilgoci jesiennej woniejącej odetchnąłem głębiej, zwolniłem, spacerowałem, jak w zaleceniach.

Na treningi, siłownię, wszelkie wernisaże czy koncerty – czyli pożyteczne przyjemności chodzę z uczuciem niepokoju: ile będzie osób, kto i jak będzie. Kurwa, odbiera mi to już wcześniej część, jeśli nie całość przyjemności z uczestnictwa! Potem jakoś się adoptuje, ale to wstępne zdenerwowanie i niepokój daje do myślenia. Za karę kurwa chodzę!? Dla siebie chodzę, dla przyjemności i późniejszych profitów. Ale nie cieszy jak powinno. Dlaczego? Czy jest miejsce, wydarzenie, które już zawczasu nie wywoływałoby spięcia, wątpliwości, czy warto? Może… Za kółkiem dziś nie usiądę, ale może zakręcę jednym drewnianym i przeturlam je przez Kilińskiego?

0Shares