Spocony rok wyboru papieża
W szatni szafek jest bezlik. Są bliżej drzwi i te dalej, obok Strefy Relaksu. Szafki są wszędzie, od wejść do pryszniców i kibli aż po okna wychodzące na Witolda. Zaprawdę powiadam: wiele ich. Kiedy poszedłem pierwszy raz „zobaczyć jak to jest”, żeby się przebrać wybrałem rząd szafek zaraz pod ścianą przy wejściu. Spróbowałem jedną, drugą – jakbym coś czuł, zanim zacząłem zdejmować ciuchy sprawdziłem ze trzy, po czym poszedłem ze skargą na recepcję, że nie działa karta. Pani kartę przeegzaminowała, dla pewności „namagnesowała” jeszcze raz i oddała. Zamknąłem na próbę czwartą, piąta i szóstą szafkę z rzędu i zaprotestowałem po raz drugi. To samo jeszcze raz i dopiero jak zmieniłem w ogóle regał, znalazłem taką, co działała; po przyłożeniu karty można było drzwiczki zablokować, a potem otworzyć.
Teraz szafki wybieram różnie, zależy, raczej nie ma tłoku, więc idę tam, gdzie – jeśli nie nie ma nikogo – jest najmniej twarzy. Oswoiłem już się i nie zachowuje przesadnie „dziko”. I wcześniej nie gryzłem, ale obcość swoją względem maszyn i ludzi, oraz obcość ludzi i maszyn do mnie czułem wyraźnie. Zmiękczyłem tą relację. Nie zawsze nam po drodze, ale jak się spotykamy i siłownia jest na swoim miejscu, i ja gościem jestem mile widzianym a nie narzucającym się.
Kilka razy z rzędu zdarzyło się ostatnio, wybierałem szafki w rządku z numerami jakoś od czterdziestu do dziewięćdziesięciu. Można spokojnie się przebrać, obejrzeć w lustrze przed „pakowaniem” i z pewną już – pozorna sprzeczność – wypracowaną naturalnością udać na sale ćwiczeń, ale jak zapamiętać, do której z licznych szafek włożyłem łachy? W której z wielu szafek od 51 do 99, z zapamiętanego nawet rzędu zostawiłem wierzchni odzień? Zapamiętuję rocznikami…
Kiedy wybieram szafkę numer pięćdziesiąt ileś, biorę na tapetę dekadę, lata od 1950 do 1959. Jeśli decyduję się na szafkę 63, planuje po treningu otworzyć tą z numerem wyznaczającym rok, w którym przydarzyła się jedna z licznych w tym wieku zim stulecia oraz Pierwszy Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu.
Jak wieszam się w dekadzie lat sześćdziesiątych zawsze myślę o starszych kolegach. Nie znam dat, nawet lat urodzeń tych drani, a jest ich kilku. Bliżej wypadają daty ich śmierci, jednak żeby się nad tym zastanawiać musiałbym zmienić całkiem regał i iść gdzieś pod okno z drugiej strony. Ale większość moich starszych kumpli urodziła się w latach sześćdziesiątych. Są tacy, którzy żyją, nawet jeśli nie wiem kto w którym roku przyszedł na świat, losuję jednego serdecznego i jego się uczepiam, przypisując numer szafki do daty urodzenia. I tak S. mógł się urodzić w 1963, więc taką szafkę dostanie, K. być może przyszedł na świat w 65, z nim będę więc kojarzył drzwiczki jeśli tam „się powieszę”. Bo już 1968 będę kojarzył bardziej geopolitycznie, rewolucyjnie, z francuska, a też z rodzimą historią, wydarzeniami okresu Polski Ludowej, państwa jakby niektórzy chcieli – nieistniejącego. Analogicznie: na łatwiznę. Sześćdziesiąty dziewiąty powiążę z końcem dekady – ostatnim rokiem przed przełomem lat siedemdziesiątych.
Lata osiemdziesiąte poza wyjątkami są trudne. Wiadomo: stan wojenny, Czarnobyl, pierwsze częściowo wolne wybory, poza tym trzeba cos wymyślać. Ale da radę. Podobnie z latami dziewięćdziesiątymi: przecież żyło się już pełną parą. Tyle że nie ma tam jakichś szczególnych kroków znaczących, które pomogłyby dekadę tych lat uporządkować. 91 początek szkoły średniej? Może być… 94 rozstanie z K. i wypadek, poważne to rzeczy, można się tego czepić. Ale taki dziewięćdziesiąty siódmy, ósmy? Nic… Ostatni rok jak każdy – łatwy jest.
Wczoraj powiesiłem się w siedemdziesiątym trzecim i kompletnie o tym zapomniałem. Zrobiłem po trzy serie na jakichś pięciu maszynach, po piętnaście ‘podniesień”, „wypchnięć”, „wyciągnięć”. Przebiegłem potem trzy kilometry w tempie 10,5 i wtedy dopiero spociłem się porządnie. Wróciłem do szatni po ręcznik i ogarnęło mnie to zagubienie: przykładałem kartę do wszystkich lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nic. Nie wiedziałem, że jestem obserwowany. Urodzony właśnie gdzieś w sześćdziesiątych sympatyczny gość zaśmiał się w głos, kiedy w końcu znalazłem swoją zgubę i otworzyłem drzwiczki. Powiedział rozbawiony, że patrzy i się powstrzymuje, żeby nie śmiać głośniej. Zezwoliłem na rechot i opowiedziałem, jaki to mam sposób, że znajduję szafki kodując je datami. Wziąłem ręcznik i poszedłem do strefy relaksu. U nas w męskiej nie działały prysznice, dzięki temu wszedłem tam, gdzie zawsze chciałem, a czekałem na M.
Powiększenie terenu „na siłowni” o saunę daje mi komfort planowania dłuższych tam pobytów, nie tylko godzinowych, jak do tej pory.
Więc, co o tym myślisz?