Nie mam czasu na kurs tańca

Nie mam czasu na kurs tańca

Co tam znowu napisałeś, dziś coś widziałem, dałeś na fejsie? – zapytał jakby z grzeczności, w chwili, kiedy nie było nic naprawdę istotnego do powiedzenia, podczas rozmowy, która dobiegła końca, więc jej przedłużenie o wątek blogowy było całkiem niepotrzebne, kłuło w oczy i uszy niczym słowa nieszanowanego polityka…

– ja tego nie czytam, wiesz, sorry, ale wiesz, ja to wszystko wiem! To wszystko już było, są mi to znane tematy, rzeczy, więc szkoda czasu… Powiedział, nie po raz pierwszy. Kiedy powiedział to po raz pierwszy, lata temu, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy podobne słowa wypowiedział jeszcze ten i tamten, zabolało. Ale tylko trochę. Ma się jednak już jakiś w miarę dojrzały dystans do tego, co się piszę, się w końcu nie wie, czy bardziej się piszę dla siebie, czy żeby inni przeczytali, dali znać, że żyją… Się ma świadomość, że pisać trzeba, przymus pisania jest i nic z tym nie zrobisz, nic z tym nie chcesz zrobić, to konieczność mało szkodliwa, wiec się piszę. Raz lepiej, częściej gorzej, czasem tylko po to, żeby się odblokować, piszę się cokolwiek, świadomie rzeczy słabe się piszę, tylko po to, żeby zrobić miejsce na rzeczy lepsze, które może przyjdą, ale tylko może…

– a napisałem dziś o termach w Mszczonowie, co były moją ostatnio jedyną rozrywką, którą dodatkowo schrzaniłem, pijąc za dużo, co w moim przypadku znaczy – pijąc w ogóle. Napisałem o tym, wiesz, że gdybym nie pił, może byłoby inaczej, może lepiej, może nawiązałbym jakąś fajną relacje z tą dziewczyną, może by się to dalej potoczyło, jakieś spotkania, a tak? Pojechaliśmy, zabawiliśmy się naprawdę ostro, o, tylko jeśli chodzi o alkohol niestety, o towarzystwa też w pewnym sensie, bo byliśmy towarzyscy, i w sklepie, i w pensjonacie, i w barze hotelowym, wszędzie tam byli ludzie, z którymi się wchodziło w interakcje, ale razem nie weszliśmy w żadną poważniejszą interakcje, i nie wiem dlaczego, nie było chyba na to miejsca, alkohol się rozsiadł w tym popołudniu jak na za małej sofie…

– ja wszystko to wiem, to już było, nawet nie czytam, nie mam czasu… powiedział, i to cieszy, ta szczerość cieszy bardziej, niż napisanie słabego tekstu. A słabe się przydarzają, dość często się przydarzają, bo nawet jak jest pomysł, jak jest ta idea przewodnia, jak przychodzi olśnienie, że to właśnie jest temat, że to właśnie jest ta myśl, dokoła której można zbudować fajne opowiadanie, tej myśli, tego tematu starcza zazwyczaj na zdanie, dwa, a reszta? Reszta jest tylko mniej lub bardziej sprawnie załataną dziurą, dobudowanym segmentem, bez którego obyłoby się, ale wybuchłby skandal, gusta ludzkie są jak lusterka, które pokazują rzeczy znane i oswojone, choć skrótowość jest nam bliższa niż kiedykolwiek, wymądrzanie się jednym zdaniem jest może mile widziane, ale człowiek oczekuje czegoś więcej, jeśli czegokolwiek oczekuję, ja tego nie czytam, nie mam czasu, ja to wszystko wiem…

– napisałem dziś po raz setny, po raz tysięczny, o tym, że po w miarę zwariowanym, ale jednak bezpiecznym pierwszym dniu „wyluzu”, nastąpił ciąg dni ciemnych i rozwodnionych, bezwładnych, pijanych, które unieważniły wszystko co przedtem i dużo z tego, co potem. Dlatego rozumiem, że nie czytasz, powtarzam się, składam się z samych powtórzeń, w naszych rozmowach też cały czas się powtarzamy, a przecież rozmawiać nie zamierzamy przestać, bo szkoda nam czasu, chociaż szkoda, dlatego tak rzadko rozmawiamy…

Ludzie żyją, ale i umierają, a ja tu piszę o ciepłej wodzie w basenie, o saunie, w której wypite wino działa bardziej rozluźniająco, ludzie umierają, Cieniu się powiesił, Wojtek z terapii wpadł pod samochód w drugi dzień świąt i też nie żyje, wujek Doroty odszedł zostawiając swojego brata, pewnie nie tylko, zbyt wcześnie, nagle, to są prawdziwe nieszczęścia, a nie to, że ty nie czytasz, że ja piszę o taksówkach, których pod hotel o 3 w nocy podjechało tyle, że nie wiedzieliśmy, która nasza…

0Shares