Dycha na berze
Lubię teraz dawać sobie małe przyjemności. Zasnąć, znaczy zmienić spodnie na ciepłe dresy, w pokoju nie jest specjalnie ciepło. Założyć ciepłą koszulkę i wślizgnąć się pod kołdrę – tą wielką, kupioną od człowieka od mebli, z Potkanowskiej. Przyciszyć radio i przy dźwiękach muzyki zamrzeć w bezruchu, zamknąć oczy. Zaraz oberek na drugą stronę i już odpływam.
Lubię zmarznąć na przystanku, rozgrzewając się tylko papierosem i kilkumetrowymi spacerami od kapliczki do bramy. Potem czekać, zobaczyć nadjeżdżający autobus. Widzieć, jak stoi jeszcze na czerwonym świetle rzut beretem od wysepki. Potem wsiąść do jego wnętrza, ciepłego, zająć wolne miejsce niezależnie czy obok kogoś innego czy solo, znów bezruch, tylko pocieranie dłoni. Już można zdjąć rękawiczki i cieszyć się tym komfortem termicznym, tą jazdą kilka przystanków do dworca.
Jestem w stanie rozmarzyć się o tych kilkunastu minutach w autobusie… Nie specjalnie wychłodzony, ale jednak – autobus jako arka, azyl, oaza. Jestem tam już bezpieczny, w cieple, ukierunkowany, ale nie zdeterminowany, mogę wysiąść, nie wysiadam, jadę tam, gdzie zaplanowałem dojechać. Jadą ludzie, nie żeby specjalnie atrakcyjni, raczej nie, jednak są, jesteśmy razem, jedziemy, patrzymy po sobie, w okna, w milczeniu.
Nie lubię przebierać się w dojo, bo mimo tego, że nie jest tam specjalnie zimno, to zdjęcie łachów po przyjściu z ulicy i założenie zimnego kimona nie należy do rzeczy, które mnie specjalnie cieszą. Przyjemnie jest zaraz rozgrzać się w ruchu, zmęczyć, dotrwać do końca treningu. Napić Coca Coli potem słodkiej i krzepiącej, zapalić.
Wielkie, no, może normalnie duże ambicje są mi odbierane poprzez dobre rady. Na wyjazd do poważnej pracy nie jestem gotowy. Większe pieniądze by mnie totalnie zepsuły. Związek z kobietą też musi poczekać – najpierw, mówią, posadź roślinkę, zaopiekuj się nią, jak przeżyje rok, kup zwierzaka, hoduj go, jak przeżyje pięć lat, rozejrzyj się za niewiastą. Na sport wyczynowy jestem za stary. Pisać pisz, tylko wystrzegaj się jawnego, albo ukrytego podświadomego gloryfikowania dawnego stylu życia. Co zostaje? Małe przyjemności.
Te dziesięć minut w saunie, które ustawiają organizm na cały pozostały do przeżycia dzień. Ale i tu pomyłka. Ktoś doradził poczytać, znalazłem, przeczytałem. Sauna po wysiłku nie, przed wysiłkiem nie. A jak nie mam codziennie treningów, a mam, to w wolnych chwilach podnoszę ciężary na siłowni, biegam, każdy dzień mam wysiłkowy, nie ma więc miejsca na saunę, a ona dla mnie błogosławieństwem. Wiem, wiem, jakieś toksyny likwiduje, jakieś zbawienne działanie ma na krążenie, układ kostny, układ nerwowy, leczy fizycznie i psychicznie. A mi w te chłodne zimowe dni sauna daje ciepło. To ciepło co kołdra, co autobus, co sala szkoleń, ale więcej, zdecydowanie więcej, sto razy więcej ciepła, skondensowane ciepło, ciepło czasem nie do wytrzymania, a jednak tak potrzebne, tak wskazane, chłonę to ciepło, ono mnie wypełnia, każda moja komórka jest w saunie gorąca, płyny ustrojowe we wrzeniu, włosy gorące i mokre od potu, tak lubię.
Jeszcze gazeta. Po saunie oczywiście. Już w domu, nie w autobusie, nie na stażu, nie w pracy, nie na szkoleniach, w domu. Wiem na oko, ile jeszcze artykułów którego dnia mam do przeczytania, wiem intuicyjnie ile jeszcze tekstów na papierze do końca tygodnia, ile mi zostało jeszcze czytania do pierwszej strony – gazety czytam od końca.
I oczywiście, choć wcale nie bezdyskusyjnie – książka. Z tym, że ostatnio tylko w toalecie. Rano. Gesty Karpińskiego. Się ma ku końcowi już. Wypożyczone w bibliotece na Osiedlowej, dwa miesiące temu – jedyny teraz już powód, poza pożyczaniem od i oddawaniem kasy Szczodremu, też jakaś przyjemność, by pokazywać się w okolicach Ustronia.
Więc, co o tym myślisz?