Niezły Mexyk

Niezły Mexyk

Odkąd dowiedziałem się o konieczności opuszczenia Świętokrzyskiej, miałem problem. Tak z samą myślą, że to koniec pewnego etapu – mieszkałem tam z przerwami od pierwszego roku życia, jak i jedną wielką niewiadomą, co teraz, gdzie będę zasypiał i budził się, gdzie spędzał dnie, kiedy najdzie mnie wrodzone domatorstwo i chałupnictwo. Wiedziałem, że na tak zwany bruk mnie nie wyjebią; ojciec za pomocą kłamstw i manipulacji a także w wyniku długiej batalii sądowej uzyskał tyle, że mieli w razie czego dać jakieś lokum w zamian. W kontaktach ze spółdzielnia utrzymywał, że ja stale tam mieszkam, że jest nas dwóch.

W rzeczywistości jak wyprowadziłem się w 2001 roku z dziewczyną do innego mieszkania jeszcze w Radomiu, tak wracałem na Świętokrzyską nieczęsto, odwiedzać starego, ratować go kiedy upadał, po jakieś rzeczy. Dopiero w 2010 pomieszkałem z Marcinem przez jakiś czas, przyjechałem po rozstaniu z Warszawy i nie było wyboru. Potem znów emigracja, znów wyspa, znów pomieszkiwanie w innych miejscach, z innymi ludźmi, będąc w związku z innymi babeczkami.

Mieszkałam już siudmy rok na Górniczej kiedy przeszedł na Świętokrzyską list, zaraz otrzymałem telefon. Pisano i ględzono, że mam dwa tygodnie na opuszczenie chaty na Młodzianowie. Miałem też odebrać klucze od nowego lokum, socjalnego. Na szczęście nikt wtedy nie pomieszkiwał tam w trzech pokojach z kuchnią. Bo wcześniej różni moi znajomi dostawali ode mnie klucze, żeby się ogarnąć na jakimś kwadracie.

Także z pewnym niepokojem i zwykłym smutkiem przystępowałem do przeprowadzki, przewożenia gratów. Jedynym pocieszeniem było to, że przecież i tak mieszkam z rodziną gdzie indziej, to nowe mieszkanie będzie tylko dodatkiem, alternatywa, w razie czego. Dość szybko okazało się, że jestem zmuszony tam pomieszkać, z rodziną się rozstałem, zaczął się nowy etap, ułożyć sobie życie singla na Wolanowskiej. Jako że nie chciałem tego a były możliwości, mimo tego że część rzeczy już na Meksyku, ja sam zacząłem wynajmować komercyjnie różne mieszkania w centrum. To mi poprawiało samopoczucie: sprawczość czułem, że mogę tu, ale jeśli wolę gdzie indziej, nie ma sprawy, ode mnie to zależy, ja decyduje.

Po jakimś czasie, wynajmując pokój na Żeromskiego poznałem ją. Zacząłem pomieszkiwać u niej. W jej jednym pokoju było z czasem coraz więcej moich rzeczy, zaraz jakby tam już mieszkałem. Do czasu rozstania. Wtedy znów jakieś pokoje w innych częściach miasta aż do momentu, kiedy zmęczyło mnie to włóczęgostwo i wylądowałem tu, gdzie moje, skromne, małe, obce. Postanowiłem to miejsce zagospodarować i oswoić.

Kwestia podstawowa: sąsiedztwo i jego zachowanie. Niedogodności i zagrożenia. Oczywiście jakieś oczywiste plusy nie przesłoniły mi minusów, które mitologizowałem.

Obawy, potencjalne nieszczęścia rodziły się w głowie tabunami, radości z niejakiej stabilizacji i określoności żadnych.
Po jakimś czasie okazało się, żeglowne i wulgarne zachowanie sąsiadów może i czasem drażni, ale jest do przeżycia. Okazało się, że ja tu praktycznie nikogo nie spotykam. Nikt mnie nie niepokoi. Nikt mnie nie zna. Mam wrażenie, że nikogo tu nie obchodzę.

W przeciwieństwie do lat spędzonych na Młodzianowie, gdzie wszyscy znali wszystkich, ludzie byli widoczni i wścibscy. Tu jestem anonimowy o fizycznie nietykalny. Zaczynam się czuć dobrze i jak u siebie, co oczywiście bardziej mnie niepokoi, już cieszy. Pokrętne przeświadczenia.

Jednak będąc tu, bywam w kilku innych mieszkaniach i z racji charakteru tych wizyt, często zostaje długo w noc, długo w dzień. Nie bez znaczenia jest też sposób funkcjonowania moich znajomych. A też kombinacje, akrobacje do których jestem zdolny, by przemieszczając się po mieście spędzić więcej czasu na wizytach, niż u siebie.

Jeszcze kilka dni temu trzy razy pod rząd wracałem na Wolanowska albo ostatnim autobusem nocnym 4.20 nad ranem, albo pierwszy dziennym trochę później. W nocy siedziałem u kumpla i w ogóle przez wiele godzin nie budziłem się. Potem, po powrocie przespałem się, albo nie, zaraz wychodziłem odwiedzać tych, co spali normalnie. Albo załatwiać sprawy. Codziennie wymyślam sobie na przyszłą dobę różne mniej lub bardziej bezsensowne aktywności, które potem realizuje. One organizują mi dzień. Żeby oddać się urokom towarzyskości i koleżeństwa, najpierw robię coś, co daje mi przekonanie że nie tylko taniec jest sensem mojego życia, ale też zwyczajne człowiecze aktywności, obowiązki, jak zakupy, bywanie w urzędach, zarabianie, czy lepiej organizowanie jakichś pieniędzy.

Było też ostatnimi czasy kilka dni i kilka nocy spędzonych u niej. Pozwoliła mi tam być te kilka dni i czasem zastanawiałem się, co nią kierowało? Litość? że ja niby taki biedny, nie dość że ciągle deklaratywnie kochający to jeszcze bytowo wyrzucony z centrum miasta, gdzie jednak się dzieje i da większe szanse, żeby zaspokoić jakieś potrzeby. Czy kieruje nią, pozwalającą mi tam nocować jakas interesowność? Bo staram się wtedy jak najwięcej z siebie dać, nie oczekując nic w zamian. Nigdy tak nie myślałem idealizuje ludzi i motywy nimi kierujące. Wszystkich ludzi, tych których kocham Wywyższam, uzyskują wtedy w moim przekonaniu status boskości. Wróbel zaćwierkał jednak, że korzyści są obopulne. I są. I niech będą.

Kiedy bywam tu i tam, u tego i owego dochodzi do wielu nieporozumień i do niczego nie prowadzących dyskusji. Jestem świadkiem spięć i płytkich interakcji, które sprawiają mi przykrość, wprawiają w zażenowanie. Ludzie się kłócą, irytują, emocjonują, pokazują swoje ciemne strony.

Tego wszystkiego mogę nie widzieć i unikać, mogę zostać na Wolanowskiej i zająć się błogim trwaniem w apatii, nudzie, konsumpcji, odpoczywając tylko i medytując. Na przykład w ten obecny, aktualny trwający łikend. Obudziłem się tu nawet bez kaca i zjazdu i jest szansa na całodzienne nicnierobie, a ja od rana planuje wyjścia, dwa, trzy, z których ostatnie pewnie skończy się niepowrotem.

0Shares