Otoczony
Najbliżej jakoś gazeta. To znaczy pod głową kilka poduszek, na tułowiu do wysokości połowy brzucha kołdra. Dobra, bo świeżo wyprana. I ciepła. A to ważne. Z uwagi na charakter tego kwietnia. Ten miesiąc jest charakterny. Zaraz obok radio. Gra, ale w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Problem byłby, jakby ta stacja zamilkła. Zaraz nieopodal, na wyciągnięcie ręki portfel. Tam dowód, karta MZDIK, a też ta bankomatowa, dobrze że jest, bo gotówki tam nie ma. Znika. Nawet jak jest, znika. Znika i z konta, ale tego znikania nie widać. Tego braku nie widać. Obok portfela notes na ten rok otrzymany od kolegi kilka dni temu. To prawda, wcześniej myślałem o notesie na rok bieżący, ale ostatnie miesiące były lekko zdezorganizowane. Choć nie narzekam.
W notesie kalendarzu już jakieś słowa, szczątki zdań. Trudno jest zacząć planować, kiedy wcześniej wszystko się działo spontanicznie, a że nikt inny tego nie planował, znaczy działo się według jakiegoś innego, może, jak niektórzy chcą – wyższego porządku.
Na notesie tytoń. Palę tyle, że mówić nie mogę. Za to nie mogę nie palić, bo mam, bo lubię, bo muszę, bo co… Popielniczka a w niej dwa kapsle i pety. Tak mi się dziś nic nie chce, że przez te dwanaście godzin, podczas których już nie śpię w sklepie byłem raz. I kupiłem dwa.
Po lewej talerz. Prezent także, bo jeszcze nie dawno nie miałem. Na nim też dwa kapsle (znaczy byłem jednak dwa razy i kupiłem po dwa) i resztki skromne jedzenia. Odsmażyłem sobie frytki z tamtej niedzieli, kiedy to wielką radość i nadzieje dała mi koleżanka z Warszawy, urodzona w Częstochowie, zapoznana na Islandii. Odwiedziła mnie w Radomiu, przywiozła ładną pogodę i złudzenie, że jestem dla kogo jeśli nie ważny nawet, to przynajmniej istnieje, w co powątpiewam.
Koło talerza, w zetknięciu niemalże torebka jakiejś fajnej kawy. Jeszcze się dobrze nie wczytałem, nie wiem co i jak, po prostu wyjąłem i położyłem. Nie spróbuję jej jutro. Mam otwarta jakąś zwyczajną, nie drogą, popularną, bez rewelacji. Do czasu, kiedy się nie skończy tamta, tej nie otworze. Ta poczeka. Jako rarytas. Jako wspomnienie wydarzenia wyjątkowego. Sprzedałem właśnie dziesięć sztuk Kiss Me Chloe, zamówiła i odebrała koleżanka, zapłaciła uczciwie i jeszcze jako dobry człowiek dała reklamówkę. Tam notesy, notatniki, długopisy, bym notował, i ta kawa.
Na geometrycznych wzorach nigdy nie odkurzanej wykładziny, lekko zasłonięte przez tą kawę ustniki, torebka ustników. Do tego tytoniu. Dalej jakieś leki, raczej suplementy, raczej przeciwbólowe, raczej witaminy – nie używam, nam swoją benzynę. Dostałem od innego kolegi, bo zmarnowałem i to widać. Wszystko to leży. Sterczy natomiast wertykalnie butelka piwa. Ile zostało? Może pół. Nie widzę stąd.
Widzę filigranową buteleczkę czystej. Do szklanki wlewam dawkę chmielowego i dozę mocniejszego, łudzę się, że efekt będzie stosowniejszy. Szklanka. Mała, obok zapalniczka.
Właśnie z pod tekturowego pudełka pod stołem kuchennym, który po lewej, wyszła mysz. Zadrżałem, goniłem, uciekła, schowała się w sobie tylko znany sposób, sobie tylko znanym zwyczajem. Mała, tłumacze teraz sobie, że nie groźna, zaraz będę starał się spać, może i ona zaśnie, nie będziemy sobie wchodzić w drogę, zadomowiła się pewnie w czasie, kiedy mnie nie było, a nie było mnie, bywałem gdzie indziej, dnie i noce, kwestia w tym właśnie, żeby może pomieszkać, właśnie tu, mimo wszystko, jakieś plusy znaleźć.
Na innej już wykładzinie, tej z długim włosem, buty, trampki, że po domu. Tak, zakładam. Obok buty na wyjście, też zakładam, bo jednak czasem wychodzę, dziś prawie w ogóle, bo takie założenie, nie pałętać się, nie narzucać, żeby nie było mnie za wiele gdzie indziej.
Dalej gazety inne, nie przeczytane, nie było czasu, życie dostarczało więcej sensacji i emocji niż NIE czy Zły. Torba, pufa, pudełka tekturowe, na nich łachy, dużo łachów, cały dobytek. Pod ścianą telewizor, dostałem, czy pożyczyłem wczoraj, cholera wie, żeby go uruchomić jeszcze mi zejdzie, dekoder, antena, chęci.
Na innej ścianie drzwi wejściowe wyjściowe. Za nimi słyszę życie. Jest sobota wieczorem. Szukają, kręcą się, sąsiadów mam gościnnych, więc pukanie witanie i inne rozmowy. Dobra akustyka. Wszystko prawie słyszę. Tylko część zakłóca radyjko. Tylko część. Książki nie czytane, puder do stóp nie wiele dający, ładowarka, jedna z dwóch, jeszcze tydzień temu byłem dwa dni bez telefonu, nie miałem żadnej.
Zastanawiam się czy wyjść.
Więc, co o tym myślisz?