ESTA i płaty czołowe
Ot tak, pewnego wieczora dostałem książkę. On siedział sam w swoim pokoju i albo dziabał kogoś, nie pamiętam, albo robił muzykę. Owszem, mógł robić co innego, ale to mało prawdopodobne. I nie istotne teraz. Ona malowała i chyba szykowała się do pracy na nocną zmianę. Malowała obraz, nie malowała się, że w sensie makijażu, gdyby pokrywała mazidłami twarz i tak bym tego nie zauważył, wrodzone poczucie dyskrecji oraz nieśmiałość nie pozwalają mi obserwować ludzi w sytuacjach intymnych.
Nie patrzę na facetów golących się czy ubierających, kobiet nie obserwuje prawie wcale, ledwo rzucę okiem, od razu się zakochuje i odwracam wzrok – całe są dla mnie kobiety ponętną intymnością wyniesioną na wyżyny doznań estetycznych oraz wzruszeń wszelakich.
W pewnej chwili dostałem od niej książkę. Do ręki, ot tak, masz, przejrzyj, może cię zaciekawi.
Przekartkowałem. Na jakiejś trzydziestej czwartej stronie znalazłem zdanie, które mnie urzekło. Było bardzo ciekawe a nutę tajemniczości nadawało sekwencji to, że jego część była zamazana czarnym jak smoła flamastrem. W ogóle książka cała mocno ozdobiona ornamentami w tej samej technice, całe zdania, całe akapity wykreślone, na marginesach esy floresy, ciekawie. W ogóle ja już mocno wlany, niewiele rozumiałem, szykowałem się do wyjścia, książkę dostałem w prezencie, lub jako godne uwagi wypożyczenie.
Dni przemijały. Raz spałem w domu, częściej nie bardzo. Jak wychodziłem w piątek, czasem wracałem w następną środę. To tu się zasiedziałem, to tam mnie zaproszono, stamtąd nie wygoniono, bo grzeczny, mało inwazyjny, jeszcze dodatkowo czasem wieszczyłem, w szachy częściej przegrywałem, niż wygrywałem, więc gość w dom, zostawałem na noc, rano do sklepu a potem do baru, i tak to leciało.
Doszło do jakiegoś przełamania, wyciszenia, lekko przetrzeźwiałem, postanowiłem spędzić kilka dni w domu, zjeść coś, odizolować się, dać spokój miastu, w którym było mnie przez jakiś czas za dużo. Ja już rzygałem miastem, miasto na mnie haftowało malowniczo a złowieszczo.
Chociaż miałem pod ręką świeżą gazetę, nawet kiedy w cugu nie zapominam w piątek wpaść do Galerii czy pod dworzec, gdzie wiem, że znajdę NIE, moja ulubiona gazetę; miałem co czytać. Postanowiłem jednak sprawdzić, co mnie w tej książce zainteresowało, co to jest za pozycja, o czym, na znalezienie od razu tego zdania, które wtedy tam mnie urzekło nie liczyłem, postanowiłem czytać od początku.
Bohaterem okazał się być młody człowiek, który w wypadku doznał urazu mózgu, dokładnie uszkodzenia lewego płatu czołowego. Ja jako młody człowiek doznałem wypadku, w wyniku którego doznałem urazu mózgu, konkretnie uszkodzenia lewego płatu czołowego, czy skroniowego, nie wnikamy w szczegóły, choć ważne, bo o nie też tu chodzi. Młody człowiek uprawiał jakiś sport…
Konsekwencją wypadku bohatera książki „EKSPERYMENT” autorstwa Luka Dittricha są przeróżne komplikacje zdrowotne i życiowe. W wyniku wypadku, którego ja sam doświadczyłem, były i są różnego rodzaju komplikacje zdrowotne i życiowe.
Rzecz dzieje się w USA, w Hartford, w stanie Connecticut. Co prawda ja miałem wypadek w polskim Radomiu, ale w tym czasie i do tej pory moja matka mieszka w USA w stanie Connecticut w mieście Hartford.
Bohater książki szybko doszedł do siebie, bo był młody i zdrowy, dopiero potem dopadły go schorzenia wywołane tragicznym wydarzeniem. Ja pojawiłem się po bardzo poważnym wypadku na wizycie kontrolnej w szpitalu na Tochtermana, miesiąc po tym, jak straciłem rysy twarzy bo zamiast głowy miałem balon, ordynator neurologii zapytał ojca, który mnie przyprowadził, z kim przyszedł. Wyglądałem po tych 30 dniach już całkiem normalnie.
Doświadczony lekarz nie mógł uwierzyć, że po tak poważnym urazie (wstrząs mózgu, wodniaki, pęknięcia czaszki) można w tak krótkim czasie dojść do siebie. W końcu byłem wcześniej zapalonym sportowcem…
Jak powiedziałem, tak wypadek, jak i późniejsze leczenie oraz inne wątki fabuły mają miejsce w amerykańskim Hartford.
Nigdy nie mogłem dostać wizy, żeby tam odwiedzić matkę. W końcu weszła ESTA i poleciałem, zwiedziłem to miasto. Nie wiem na pewno, ale może widziałem z okien samochodu szpital, który jako wzorcowa placówka medyczna opisany jest w „Eksperymencie”.
I zdarzyło się to podczas tego samego roku, kiedy to w mieszkaniu na piątym piętrze czteropiętrowego bloku na Kusocińskiego w Radomiu otrzymałem tą oto książkę, która na tak wielu pasmach odbija moje życiowe doświadczenie.
Przypadek, nie sądzę.
Co prawda książka w wielkiej części jest dość szczegółowym opisem historii neurochirurgii jako takiej, a losy bohatera są jedynie pretekstem dla przedstawienia całokształtu ludzkich doświadczeń nad badaniem mózgu i leczeniem chorób psychicznych, to przecież ani ja psychicznie zdrowy całkiem nie jestem, a dodatkowo w tym roku lecę do Hardford, gdzie klinika leczenia chórów głowy za pomocą skalpela dalej istnieje i ma największe i najdłuższe doświadczenie, nie tylko jeśli chodzi o USA, ale w ogóle na świecie.
Może mi w bańce ktoś tam pogmera?
Cdn
Dziewoy
Więc, co o tym myślisz?