piękno, że aż w oczy kłuje…

Piękno, że aż w oczy kłuje

Innych staram się traktować poważnie, chociaż z kimkolwiek nie wszedłbym w interakcję, czy to jest obcy człowiek, czy znajomy kolega, czy dziewczyna, która mi się podoba, pozwolę sobie najczęściej, nawet na siłę, na odrobinę wesołości w rozmowie, na żart, nawet nie z pierwszej półki.

Natomiast samego siebie zawsze traktuje z mocnym przymrużeniem oka. Własne potrzeby, oczekiwania, cele, wartości schodzą w kontakcie z tym drugim na plan dalszy, staram się być elastyczny, nawet daje się podprowadzić i zakręcić, ta druga strona jest ważniejsza, sam siebie umieszczam w podrzędnej kategorii; wiem, że ja i tak i tak, suma summarum osiągnę danego dnia, miesiąca, roku, życia to, co chcę, w relacji z innym na piedestale stawiam „dobro” drugiego, ewentualnie wspólne.

Patrzę człowiekowi w oczy i jestem z nim i jego namiętnościami na duży procent, siebie traktując z przymrużeniem oka, ewentualnie dbając jedynie o swoje terytorium, żeby mi z butami ten czy ów nie wlazł na głowę. Własne bezpieczeństwo i komfort mam na uwadze, choć wiem, że tylko ze strefy swojego komfortu wychodząc, mogę zobaczyć pasma i doświadczyć rejonów rzeczywistości czy poznania, których zamknięty w bezpiecznej bańce swojej wygodnickiej mentalności nie doznał bym nigdy.

Czy te oczy mogą kłamać? Mogą, ale nie robią tego… Mam wrażenie, że dojmujące smutek mojego spojrzenia, rozpacz i kryjące się w oczach iskry śmiechu przez łzy do tego stopnia rozbrajają najbardziej zakłamanych zawodników, że w kontakcie ze mną mogą pozwolić sobie jedynie na rozbrajającą szczerość, nic z manipulacji czy kunktatorstwa.

Czy przez te oczy zielone oszalałem? Nie jeden raz, nie tylko przez zielone, przez wszystkie kolory tęczy w oczach było mi dane postradać zmysły; choć ostatnio zabrał mnie głos, bo z racji przebywania poza miastem kontakt z ludźmi, znajomymi od dawna i tymi, co odezwali się kierowani odruchem, że warto do mnie mówić, choć się nie znamy, mam kontakt tylko telefoniczny, ci, których spotykam face to face nie pozostaną w mojej smudze pamięci zbyt długo.

Zabrał mnie zmysłowy głos, teraz oczekuje spojrzenia w oczy.

Wyjechałem na krótko. Nie zamierzam tego zniknięcia demonizować. Nie przywiązuje też do tego wypoczynku większej wagi, trwa, ale zaraz minie. Się zobaczy, przejrzy na oczy. Życie w mieście zabierze mnie znowu do czasu kolejnego wyjazdu, który potrzebny mi jak ślepej rybie rower, te wyjazdy wycieczki szykują się i napierają na moją przyszłość niczym lawina kamieni. Spadających nie według jakiegoś porządku, ale na oślep.

Oczy tej mojej, jak dwa błękity, myśli tej małej, białe zeszyty… Dwa błękity mnie zabrały nie raz i jak wyżej: zielone, piwne, morskie, turkusowe, żółte, mętne, przezroczyste, zimne, przekrwione, mętne, oczy, w które się wpada, te przenikliwe, te nie widzące, te przeszywające, w oko się nie raz wpadło i przez czyjeś oczy zostało internowanym. A myśli? Białe zeszyty? Ja w oczach widzę, kto o czym myśli, jeśli nie myśli, ma z tym problem, nie chce albo nie może, jeśli białe zeszyty, to przez te oczy jestem w stanie zapisać w tych myślach przesłanie.

Oczy niebieskie mówią wprost, wczoraj wyjątkowo intensywna noc? Tak, przed porzuceniem miasta na rzecz rekonwalescencji, odpoczynku, relaksu, czasu na pisanie, czytanie i podratowanie zdrowia, odbyłem, odwaliłem kilka intensywnych nocy, nieprzespanych, mocno towarzyskich. Ale zazwyczaj po zaaplikowaniu odpowiedniej dawki tego i owego, grało się cała ciemna noc w szachy! Potem jeden do swojej roboty, drugi do swojej, trzeci na samolot, czwarty na statek, a ja dalej w kosmos, tam, gdzie wzrok nie sięga a na szczęście czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Czytam tą książkę „EKSPERYMENT”, o mózgu i neurochirurgii, i wiem, że pierwsze lobotomię, z którymi w połowie XX wieku wiązano wielkie nadzieje, wykonywano przebijając się szpikulcem do lodu przez oko i oczodół do samego płata czołowego, na osiem centymetrów, w nadzieji, jakże naiwnej, że uda się pacjenta wyleczyć z groźnej choroby psychicznej. Przez oczy! Strach się bać.

Sam ledwo nie straciłem oka w wypadku, kiedy spadłem z okna, a wiele szans i okazji przeszło mi mimo oczu, obok, dlatego teraz patrzę uważnie, i odważnie reaguje, nie owijam w bawełnę, jak tylko impuls z siatkówki dotrze do mózgu z obrazem czegoś atrakcyjnego czy godnego uwagi, od razu o tym mówię pisze, nie ma co czekać aż te rarytasy zostaną przez pokrętna psychikę przekształcone w jakieś maszkary.

Nie raz słyszałem, że dobrze mi z oczu patrzy, a bardzo rzadko teksty typu „co się tak patrzysz?”, staram się być dyskretny i nienachalny, na wiele rzeczy nie patrzę specjalnie, Karika przez trzy dni w Sabacie nie zauważałem, choć słyszałem wyraźnie a nawet czułem, że jest i cwaniakuje, to niepatrzenie przyniosło rezultat, to ja byłem obserwowany, a że to wyczuwałem, starałem się być naturalny, ale sztywny choć luźny, co poskutkowało obudzeniem w gangsterze sympatii, mam teraz git znajomego, wszystko dlatego, że nie gapiłem się jak krowa na niemalowany płot, czy inną stodołę, czy jakoś tak, trafiło się ślepej kurze ziarno.

Cdn
Dziewoy

0Shares