Pionki też biją
Trochę się zadziało. Kółko szachowe, miejskie, radomskie, lokalne, nieformalne, bez nazwy, rozwija się. Za przeproszeniem członków jest już dziesiątki. Procedura rekrutacji jest w miarę prosta. Wystarczy rozegrać partię z założycielem „związku”, i już. Jesteś członkiem klubu. Pomysł na kółko powstał, jak wiele innych na Szklanej. Właściciel wymyślił, że będziemy grać, graliśmy, najpierw we dwóch, potem trzech, następnie okazało się, że prawie każdy, kto został o to zapytany, odpowiadał, że owszem, kiedyś grał, chętnie zagra. Jak już zagrał albo ze pomysłodawcą, albo ze mną – witamy w klubie. Grało się na wspomnianej ulicy, grało się na Mickiewicza, kilku gości dołączyło w Sabacie, tak, są tam szachy, dostępne, należy tylko poprosić. Do kólka nalezy już już kilku pierdzących kryminalistów, rzesza emigrantów, amatorzy z baru, ignoranci z łapamki, kilka prawdziwych osobowości.
Sytuacja jest z lekka paradoksalna, śmieszna. Okazuje się, że ci, którzy mówią, że kiedyś coś, ale nie pamiętają, grają całkiem nieźle. Ci co kozaczą, jacy to z nich nie szachiści, często dostają w dupę. Na LAZIe, kiedy leżałem, byłem często namawiany, żeby grać z pijakami w karty. Owszem, grałem kiedyś jako dziecko w Remika, Kanastę, Pokera, inne, ale raczej nie przepadam, zabijanie czasu na oddziale napierdalaniem w sztory nie kręciło mnie. Nagabywany, na odczepkę wyjebałem, że jakby były szachy to bym się z kimś zmierzył. Wierzyłem, że to zamknie sprawę. Złożyło się, że nie tylko ściany, ale piguły też mają uszy. One w ogóle muszą być czujne, jest zawsze jakiś jeden dwóch pretendentów, których może „zwąchać”, muszą czuwać. Ale jakież było moje zdziwienie, kiedy po wykręceniu się szachowym pretekstem od kart, jedna pielęgniarka zaraz z innego budynku przyniosła kornie pudełko całkiem dobrze wyglądających figur i pionków. Z planszą. I już wszystko było, i już nie miałem jak się wyfiksować. Graliśmy więc w szachy namiętnie na oddziale. Chicha woda brzegi rwie. Ci, co przyznawali się do całkowitej ignorancji w kwestii otwarcia weneckiego, okazywali się mieć zakodowane w smudze pamięci rozwiązania, zagrania, które pozwalały nie tylko toczyć wyrównaną walkę ze mną, jednym z założycieli kółka, ale i wygrywać, kurwa po dwudziestu latach nie grania przypominały im się ruchy i ustawienia, istny majstersztyk. Przegrywałem wydawało się z amatorami kwaśnych jabłek, lubi ę przegrywać, wygrywanie sprawia, że czuje się niezręcznie, może wrodzona skromność, może mało egoistyczna radość, że to kto inny wygrał sprawia mi większą radość, niż szach mat z mojej strony.
Pionka każdego należy szanować, Pionki są także w całkiem niedalekiej odległości geograficznej od Radomia. Tak się składa, że się bywa, jest do kogo jechać, jest po co, wyjazd do Pionek to pół wakacje, pół wyluz, gdyby nie to, że trzeba kiedyś wrócić, byłoby niebo. W Pionkach nie gra się szachy. Jest się goszczonym. Urokliwe to miejsce i okazja, żeby oderwać się od nałogu gry. Od innych niekoniecznie. Do Pionek jedzie się na spontanie, czasem pod groźbą, że jeśli nie teraz, jeśli nie za chwile, to amba.
Kiedyś z kolegą Kamilem spacerowaliśmy po deptaku z pudełkiem szachów pod pachą. A że było ciepło i pić się chciało, poszło się do Otwartej, blisko granicy Piątej Klepki, w wiadomej bramie na Żeromce. Było w miarę wcześnie, gości jak na lekarstwo, przywlekło się stolik z knajpy i ustawiło na samym środku podwórka, rozpoczęła się mordercza wyrafinowana partia szachów, kolejnym ruchom towarzyszyły wydobywane z trzewi zaśpiewki, stęki, jęki, taki tam werbalny, niesłowny doping, oznaka radości, z gry, z każdego ruchu na szachownicy. Grało się dobrze i szybko przyszedł wieczór. Luda kupa. My na środku placu, w środku kolejnej partii. Wyglądaliśmy osobliwie. Jak już się ograliśmy, porzuciliśmy miejscówkę i do środka, do knajpy. Szachy meczą, tak intelektualnie, jak i fizycznie. Ja na przykład przysnąłem przy stoliku, po odśpiewaniu z Kamilem Karaoke w wyznaczony, boksie.
Wygrałem, kilka razy przegrałem, przydarzył mi się dobry zawodnik. Im bardziej ma wyłączony mózg, a jest specjalistą od tymczasowego, chwilowego wyłączenia organu, tym lepiej gra. Paradoks. Jak już spałem we wnętrzu, właścicielka zdobyła się na jeden znany jej sposób uratowania sytuacji, skandalu ze śpiewającymi czy śpiącymi klientami. Zadzwoniła po brygadę karateków. Nie zamierzali bić, nie bili, przeprosili, wyprosili, odprowadzili, podziękowali.
Po drodze do Pionek trzeba minąć kilka atrakcyjnych sytuacji, Jedlnia Letnisko, Garbatka, takie tam. Ja jednak napierdalam w szachy kiedy tylko widzę plansze i komplet figur. Wolę Pionki. Bije piona jak trzeba.
Wczoraj stworzyliśmy – przy szachach – zespół muzyczny, dwóch kolegów na instrumentach i koleżanka na wokalu. Ja będę nadzorował maszynę, która będzie nagłaśniać spadające rytmicznie krople wody. Tyle. Nazwa zespołu The Hrust, sprawdzałem, nikt wcześniej na to nie wpadł.
Więc, co o tym myślisz?