Nakurwiam szczęściem

Nakurwiam szczęściem

Obudziłem się wesoły i wyspany; tak się często zaczynały moje dzienniczki uczuć na terapii, chyba zostało mi to w smudze pamięci i teraz tak zaczynam, chociaż może nie powinienem, może mało kogo to obchodzi. Zaraz zastanowiłem się, czy to dobrze, że planuje z werbalnymi szczegółami przyszłą interakcje na mieście, z kim tam, czy nie lepiej by było, żebym naturalnie spontanicznie, bez wcześniejszego zastanowienia i zaplanowania,  reagował na to, co mówią inni, sam mówił na spontanie rzeczy akuratne. Jednak pomyślałem, że jak będę miał okazje, zagadam w sposób zabawny a przychylny, o tym, że jest dobrze, żeby było może nie lepiej, ale dobrze, nie tylko mi.

Już rano widziałem, że czuję się niepokojąco dobrze. Ta względna trzeźwość, rozumiana jako brak alkoholowych i narkotycznych toksyn w organizmie, brak ich nadmiaru, bo może coś tam jeszcze krąży. Deficyt dolegliwych a aktualnych zmartwień. Otwarcie na to, co przyniesie dzień i nastawienie godne Walta Disneya, kiedy wymyślał radosną Myszkę Miki. Brak bólu: ani ząb, ani bańka, ani już kolano. No kurwa, bajka. Do tego muzyka, o – ta potrafi zagotować w człowieku wywar endorfin z dopaminą. Na zakupach w Biedrze czułem się jeszcze normalnie dobrze, ale kiedy jechałem ósemką do miasta, już dawało mi znać, że poziom jakiegoś irracjonalnego szczęścia zaczyna sprawiać, że ulewa się toto „dobre” i staje w znakomitej kontrze do ogółu, który może nie smutny specjalnie czy zdenerwowany, ale na oko – szczęściem nie bije ten ogół po oczach. A ja zaczynam bić, bo jeszcze dobrze dobrane, wykupione i zażywane od jakichś kilku tygodni leki zaczynają działać, kurwa, do tego ciągle tak zwany miesiąc miodowy, nie chlam do poziomy asfaltu i utracenia jaźni od ponad miesiąca, ćpam z głową, tylko po to, żeby nie pić za dużo – odkrywam dobre strony narkotyków przyjmowanych w mikrodawkach, tak, żeby też nie przesadzić.

Jadę do tej apteki, potem zamierzam odwiedzić galerie, gdzie czeka na mnie miła pani, która da mi moją prase i zagada. Znam obsadę w aptece, ale nie nastawiam się, z kim będę gadał nie zastanawiam kogo personalnie obdarzę zajebistością dnia , postanawiam jedynie, postanowiłem już rano, że zastawię sidła wesołości i humory, a też jakiejś przychylności, wchodzę, widzę, że jest jedna, sama, jest sobota, ta sympatyczna, ta atrakcyjna jakby nie patrzeć, na oko po trzydziestce, jeśli dodać to, co ukrywa wlewami dożylnymi witaminowymi i drogimi kosmetykami, orz fakt, że znam ją z widzenia jakieś 15 lat, może koło czterdziestki, podaję kod recepty, podaję pesel, mówię, że nie chce wszystkich Sulpirydów, bo jeszcze mam, ona mówi, że nie ma na stanie Depralinu, wiec proszę, żeby zamówić na poniedziałek wtorek, bo nie będę szukał gdzie indziej, nie zdradzę „swojej” apteki, gdzie czasem dostaje to, co chce, bez recepty albo bez kasy, jestem lojalny, a to jakoś popłaca i jeszcze podnosi mi i tak za dobre samopoczucie, zanim przypominam sobie, że miałem zagadać abstrakcyjnie o jakieś zajebiostości, ona się rozpromienia i mrużąc zmysłowo oczy patrzy przez szybę na ladzie, przez szybę w oknie, przez dwie szyby patrzy i z uśmiechem radosnym na ustach pyta, czy nie doceniam, czy nie widzę tego rozświetlenia, tego słońca dziś, czyż nie jest pięknie, ja jej na to, że cierpię przecież od jakieś połowy grudnia zeszłego roku na brak słońca, i tak – dziś jest, dziś je doceniam, dziś je przyjąłem na powrót, dziś je  konsumuję, rozpływam się w nim; ona, widzę, cieszy się, nawiązuje kontakt wzrokowy, mówię jej, że może niech mi nie sprzedaje tych leków, że to słońce, o którym wspomina, pomoże na wszelkie dolegliwości, które jeszcze mam a których właściwie nie mam, bo nie mam, chce do niej mówić, pytać, zapraszać na spacer, na obiad, na wino, na herbatę, nic nie mówię, tylko dziękuje i miłego dnia, wychodzę, zaraz pogadam z panią od tygodnika mojego, będziemy się śmiać jak wtedy, kiedy przed Bożym Narodzeniem na całą pierwszą stronę dali napis „pierdolone święta” i ktoś czujny się nie zgodził zablokował wydanie, tydzień trzeba było kolejny czekać, żeby zapoznać się z treścią….

0Shares