Klucz do sukcesu

Klucz do sukcesu 

Jest takie miasto: Kluczbork. Gdyby było Kluczborg, myślałbym, że chodzi o pożyczenie klucza. Mój klucz od drzwi wejściowych na chatę utknął wczoraj w zamku od wewnątrz. Ani go wyjąć, ani otworzyć, ani więc wyjść, ni inaczej interweniować. Kłopot. Kolejny kłopot nie do rozwiązania na szybko. Owszem, znalazłem w necie jakieś pogotowie ślusarskie w Radomiu czynne 24 h przez siedem dni w tygodniu, była niedziela, podczas wypełniania literkami formularza zgłoszeniowego pojawił się komunikat, że skontaktują się ze mną w poniedziałek w godzinach porannych. Takie to pogotowie. Dodatkowo, a jakże, pojawiła się kwestia finansowa. Po wstępnych badaniach zorientowałem się, że zwyczajne otwieranie zamkniętych drzwi domowych kosztuje u każdego normalnego ślusarza około 200 pln, takie pogotowie musi siłą rzeczy być bardziej kosztowne, nie byłoby mnie stać na takie manewry.  

Nie poddawałem się. Zadzwoniłem do kolegi, co by dał rade. Po jakimś bliżej nieokreślonym, aczkolwiek z pewnością niekrótkim okresie napierdalania gorzały wiadrami nie był w stanie przyjść i pomóc. Nie poddawałem się. Wyszedłem przez okno, szczęście, że rezyduje na parterze i poleciałem do sąsiadki pożyczyć kombinerki. Może kombinerkami coś się wykombinuje, kombinowałem. Narzędzia nic nie dały, miałem i śrubokręt, i młotek i te kombinerki. Rozkręciłem wszystko, bez rezultatu, napierdalałem młotkiem, nic. Leżałem. Leżałem, ale czasem wstawałem i próbowałem wyciągnąć klucz, bezskutecznie. wyszedłem przez okno, zaplątałem się w te sznurki co udają firankę, ale wyszedłem. Przypominało się to salwowanie ucieczką z wiadomego parteru wiadomego bloku wiadomo czyjego mieszkania w tamtym roku, kiedy to uwikłany w firany nie obliczyłem wysokości odległości a spieszyłem się bardzo, mąż mógł mieć pretensje, więc spadłem na piętę i złamałem ją tak boleśnie, że iść się dało, prawie na czworaka do taksówki dotarłem i wsiadłem. Dwa miesiące w gipsie. Na razie chodzę. 

W pewnym momencie ktoś zapukał a ja wydukałem, że nie mogę otworzyć, bo drzwi zamknięte a klucz zaklinowany. Oko pojawiło się w dziurze po klamce, moje oko zobaczyło tamto oko, bo też przyłożyłem. Tamto oko powiedziało, że idzie skombinować wiertarkę i będzie pomagało. Już po jakichś dziesięciu minutach człowiek zwany Mariuszem tarabanił w okno, żeby podać mi maszynę i inne narzędzia. Zaprosiłem go przez okno, żeby wiercił, jak taki mądry, ja widziałem na youtube jak wiercą, ale żeby samemu? Powiedziałem, że ciężko mu będzie wleźć, pomimo zorganizowanego przeze mnie stopnia z walizki. Powiedział, że idzie się zesrać i wróci, będzie próbował wejść a potem wiercić. Wrócił, wszedł, wiercił, oj długo wiercił. Klucz był w tym, że klucz tkwił w drzwiach i przeszkadzał. Klucz ułamaliśmy i Mario zaczął wiercić w odpowiednim, przystosowanym już w miarę miejscu. Wiercił wiercił i wywiercił. Wkład miała mieć przypadkiem Ela, wkład miała mieć przypadkiem Jola, wkład miał zaraz przynieść Maniek – okazało się, że zostałem z drzwiami bez wkładki, zamontowałem klamki i tak przespałem noc z otwartymi drzwiami, co nie jest pierwszyzną, kiedyś nie było mnie tu tydzień a drzwi były otwarte, nawet jak ktoś był, a bywają i wchodzą jak do siebie z pukaniem albo bez pukania, ale zawsze w końcu łapiąc za klamkę i wchodząc. 

Jadę zaraz kupić ten wkład. Sam se kurwa zamontuje, narzędzia pożyczone mam. Nie będę kluczył, mam dziś sporo spotkań obowiązkowych, w tym to w prokuraturze, odnośnie badania psychiatrycznego. Czy poczytalny? Powiem, że nie mam czasu, bo zostawiam notorycznie drzwi otwarte a dziś mam paranoje, że ktoś wejdzie i zabierze mi ten cenny dobytek, składający się z kilku książek i trzech poważnych drążków wiszących ciuchów, nie mówiąc o tych na kupkach. A wyjdę, wrócę, zamontuje i dopiero wyjdę na badanie. Więc będę dużo chodził, dużo spotykał i dużo kłamał. Co?  

0Shares