Mewa z Przytyka

Napisałem jakiś czas temu, znaczy zacząłem…: Kończyły się przygody alkoholowe. Poezja życia wróciła. Proza picia w odwrocie. W terapeutycznej nomenklaturze – miałem małą wpadkę. Ładną wpadkę. Zaczęło się niewinnie. Miało się skończyć niewinnie. Przeobraziło się w trans groźny i bez opamiętania. Się straciło kontrolę… Ale się ją w porę odzyskało. Wpadka była skrupulatnie zaplanowana. Każda improwizacja, każda mega anomalia, wszystkie niespodzianki dni i nocy oraz każde jedno zdarzenie nadprzyrodzone – wszystko przemyślane, zgodne z założeniem, pasujące do planu. Równolegle się działo, prostopadle dokonywało się. Ciężko jednak wrócić na ścieżkę całkowitej trzeźwości w ryj. Nie chce zwalać na okoliczności, a mógłbym namiętnie. Sam jednak wybieram edukacje alkoholową od początku. Teraz kończę. Jestem tu w Bognor znów, mijają dwa tygodnie (wróciłem z Polski gdzie trzy tygodnie żyłem i walczyłem, byłem w stolicy, ale nie spotkałem tego, kogo chciałem, kogo planowałem spotkać. Byłem spałem i piłem w Wilson Hostel – tam zawsze chciałem być, a jak już byłem, nie spotkałem Konrada, ani Kasi, spotkałem miłe towarzystwo za barem, przed barem, spałem w sześcioosobówce sam. I taksiarz nie wiedział gdzie to. Wiem, że znane miejsce już i byłem pewien, że nie będzie problemu. A kierowca musiał się komunikować. Potem Radom. Na pogrzeb babci nie dotarłem, bo chorowałem, matki nie spotkałem tego samego powodu, a ona sama była w kraju z powodu babci, której już nie ma) i nie wiem, czy jestem we właściwym miejscu. Praca. Tak, praca. Ale czy praca, którą znajduje, ma wyznaczać miejsce, w którym jestem? Czy nie lepiej wybrać miejsce i szukać pracy? Czym się kierować w wyborze miejsca? Przeczytałem kiedyś w jednym z wywiadów z Baumanem, że człowiek powinien radzić sobie tam gdzie jest. Posmutniałem. „Wędrowałem” już od jakiegoś czasu. Za pracą. Prawda, miałem robote tam gdzie się zdecydowałem być, w Warszawie, w połowie pierwszego dziesięciolecia tego wieku, ale co to była za praca… Ale trochę mi się nie zgadzało. Większość ludzi, których znam i szanuje kiedyś gdzieś wyjechała. I teraz jest różnie, ale jednak. I to się kłuci z tą Ameryką, której potęga stworzona na emigracji, później na ciągłym „przemieszczeniu. Więc że jeżdżę, że szukam, że mieszkam tu i tam oraz tu i tam pracuję – zdaje mi się nie do końca nienormalne. Trochę w tym racjonalizmu jest, ale przyznam – niewiele. Lepiej jest mieć stały dochód, niż być czarującym. Tak więc z uporem maniaka, gdziekolwiek nie jestem i cokolwiek nie robię – podejmuję edukację alkoholowa od początku. Staram się pić wieczorami i z umiarem. Udaje się nawet. Ale Chubaka raz na jakiś czas pojawia się. I zaczynają się problemy. Te zdrowotne i te z pracą. Zdrowie mogę zabrać ze sobą wszędzie. Czy zdrowia brak. Z pracą trudniej. Ale znam takich, co gdziekolwiek by nie byli… No, ale nie mam takiego szczęścia. i chociaż Chubaka bywa czarujący i jest wiele przyjemności gdy się pojawia, to jednak ta praca… No Chubaka zawala. Jesteśmy z Neilem w dużym Tesco codziennie. Neil podpija wieczorami. Nocą. Na sen. Jest kucharzem, pracuje na popołudnia. Śpi długo. Siłą rzeczy te kilka piw, czasem jakieś wino się kupi. Codziennie. A może się przyda? Przydaje się… Wczoraj spotkaliśmy, wyjeżdżając już z parkingu, spacerującą po ulicy, jakby nigdy nic, na jezdni – mewę. Jakby się zataczała. Uznaliśmy, że to mewa o polskich korzeniach. Urodzona już tu, w Anglii, z brytyjskim paszportem. Dziadkowie ślą jej kartki, w których piszą, jak ciężko jest w kraju. Mewa pije, w wyniku czego jakiś czas temu zabrano jej licencje na latanie. I chodzi. I tak ma dobrze, tam, w promieniu kilkuset metrów: KFC, McDonald`s i Burger King. Gdzie znajdzie lepsze „terytorium”. Gdzie więcej żarcia? Wędruje więc cały dzień, pieszo i je: tu śniadanie, tu obiad, tu kolacja. Żeby była różnorodność. Dziadkowie piszą, że w kraju nie takiej bajki.

0Shares