No to liczymy dzień w dzień te junity. Przyszłe i te wczorajsze. Ciągle wychodzi na to, że należy ograniczyć. Są takie plany. W rzeczywistości jest różnie, czasem junitów więcej, czasem mniej. Przyznam szczerze, że ja nawet nie potrafię dobrze tego liczyć. Neil zna się na tym. Potrafi przeliczyć na junity wszystko co wypił czy wypije co do jednej dziesiątej. Tyle że raz jest to czternaście i pół, i zdarza się, że jest dwadzieścia dwa „point” cztery. I tych kilka, wydawałoby się nieważnych junitów robi dużą różnice. Czternaście można przespać i żyć na drugi dzień w miarę normalnie. Ponad dwadzieścia często utrudnia a nawet uniemożliwia egzystencje dnia następnego.
Nie umiem tego zliczać, choć na każdej puszce butelce jest jasno opisane, ile junitów dana objętość danej alkoholizacji posiada. Analfabeta. Jednak od czego są ludzie – liczę czy nie liczę, wiem.
Akurat nie ma kolegi, pojechał do dzieci do miasta jakieś sto mil stąd, nie było go wczoraj, nie będzie go dzisiaj, mogę szeptem konfidencjonalnie „sprzedać” kilka tajemnic, trochę danych z jego życia. To, że w moim prawie wieku jest – mało interesujące. To, że chory, nie tylko uzależniony, bardziej. Że bierze co dzień rano, w południe i wieczorem garść leków, ważne, ale nie że lekoman, chociaż trochę też, trochę, bardzo, moje relanium, choć nie przepisane mu przez lekarza przecież, łyka namiętnie. Co mnie obchodzi w tym wszystkim to to, że Neil nie zaśnie już nigdy bez wypicia odpowiedniej ilości alkoholu wieczorem. Co to znaczy? To znaczy, że podpija każdego dnia. Tyle że potem śpi i idzie do pracy. Wraca późno zazwyczaj i pije. Idzie spać i na drugi dzień to samo. Musi pić, ale z jakichś tajemniczych przyczyn nie przeszkadza mu to w normalnej egzystencji. Tylko pozazdrościć… Pije raz mniej, innym razem więcej, sam w domu różnie, kilka piw, wino, rzadko coś mocniejszego. Na imprezach tak, wszelkiego rodzaju spirytualia. Ale i to go specjalnie nie rusza. Owszem, miewa ciężkie poranki, w jego przypadku południa i popołudnia, bo wtedy się budzi, ale jakoś sobie z tym radzi. Ma odpowiednie leki, i te na sen, i te na „rozjaśnienie” umysłu, na uspokojenie, relaks. Ma wiedzę. Ma doświadczenie. Wspaniały przykład na to, jak można radzić sobie ze swoim alkoholizmem. Pijąc. Może to, że jest duży i chory na inne jeszcze przypadłości pomaga. Może ten jego nawyk picia wieczorami to jakby niewinna zachcianka, widzimisie. Nie wiem. Sam twierdzi, że ma z tym problem i nie podoba mu się to do końca. Ciągle powtarza, że chce to zmienić. Zmiany mają przyjść już niebawem. Zmiany mają przyjść niebawem od dawna. Z drugiej strony, mówi, uważa, że życie tak mu dało, tak mu daje w dupę, że nie warto się za bardzo przejmować, że nie warto sobie żałować.
Ja sam taki jestem „łatwy”, że mu w tych wieczorkach zakrapianych często czynnie towarzyszę. Tyle że ja do roboty na rano. Więc często jeszcze pijany. Kiedy go nie ma, jak teraz, nie muszę chleć. Wczoraj nie chlałem. Wyspałem się, mam dziś wolne, czuje się dobrze, może, może, może pojdę kopać piłkę. Jest taka opcja. Jest szansa. Zimno kurwa jakoś.
Nalewam wody do czajnika a w oknie za kranem wielka mewa przemknęła z szybkością spadającej ze stołu szklanki. Zadrżałem. Włączyłem sobie horror. Jest pochmurno i wszystkie maszyny w pralni są zajęte, ale to nie wszystko, przed nimi piętrzy się góra toreb, worków pełnych „brudów”. Dziś nic nie wypiorę, a mam taką potrzebę. Rzadko, ale mam. Dziś mam. Dziś mam wolne. Piję kawę za kawą i palę. Oglądam telewizję, ale tam nic nie ma. Jak zwykle.
Za półtorej godziny mam tą szanse pobiegać po boisku. Plac dla dzieci, małe bramki, ale zawsze. O drugiej wyjdę jeszcze raz z praniem, wtedy chłopaki zbierają się w okolicy by grać. Może będą namawiać, może ulegnę namowom, bo sam z siebie, ciężko.
Liście miniaturowych wyspiarskich palm powiewają na wietrze jak poruszające się frenetycznie palce paralityka. Zbiera się na deszcz. Może pomysł rozgrywania spotkania piłkarskiego padnie sam z przyczyn niezależnych. Od nikogo. Wtedy ani wyrzutów sumienia. Ani zmęczenia. Ani kompromitacji na trawie.
Wtedy filmy i obżarstwo. Zdrowo.
Krzyki wielkich białych ptaków, podobne do skomleń kota czy zawodzeń małp mieszają się z odgłosami, jakie wydają krwawo mordowane w lesie nastolatki. Nie tylko Neil zabija zombie grając na X-boxie. One zamieszkują tą rzeczywistość na prawdę. Od ich obecności atmosfera staję się gęsta.
Więc, co o tym myślisz?