W święta nie kradnę
Jeszcze na wyspie posypała mi się skrzynka mailowa, której używałem latami. Miałem tam setki kontaktów. Teraz mam chyba pięć. Więc z korespondencji mailowej dupa. A kiedyś prowadziłem rozległą.
Teraz gadam z Edkiem. No, czasem ze starym. Co za opowieści… Stary o bajecznej przeszłości, Edek o tym, kto właśnie umarł, kto dostał mandat za spożywanie w publicznym, kto jest w sklepie, kto się jak bardzo i z kim najebał. Są to konwersacje nużące i często przyprawiające o bliskość śmierci klinicznej. Tudzież kalectwa. Umysłowego. Edek czasem opowie kawał, ten sam po raz setny, bo już nie pamięta, o czym do mnie rozmawia. A mówią różnie. Raczej odpowiadam, bo wypada. W końcu nie jestem u siebie.
Albo te historie z wojska… No byli, gadają więc. Opowieści Edka o anclu w którym był jakiś czas temu za nie zapłacone alimenty. No jestem miesiąc i mam już tego dość. To nie jest miejsce dla mnie. I jeszcze długi kurwa bardzo długi łikend, podczas którego, wiem, ludzie korzystają z życia, bawią się, ja się bawię codziennie, więc jakby nie odczuwam różnicy, nie czuję tej ulgi, nie ponosi mnie, nie wyjeżdżam, bo tryb życia sprawia, że wyjeżdżam niezależnie od tego, czy łikend, czy pół łikendu, dwa łikendy, długi czy bardzo długi łikend. Czy dupa nie łikend.
Rozpiłem się… Chciałem powiedzieć, że w tej Anglii teraz, ale zdałem sobie sprawę, że mogę za bardzo kogoś rozśmieszyć. Rozpiłem się wcześniej, dużo wcześniej, ale ostatnio, w Anglii, z Neilem… No to już było coś. Codziennie wieczorem (wieczorem zaznaczam, w żaden tam dzień, nie było przesady) codziennie wieczorem waliło się od sześciu do dziesięciu. Dziewiętnastego lutego walnąłem osiemnaście i trzeźwy obraziłem się na działanie, a raczej brak działania tamtejszych piw. Bo i toto mniejsze pojemnościowo, i słabsze. Obraziłem się, ale zaraz pogodziłem i trwało to dalej. Tyle że Neil zaczął pić wino, najpierw jedno czerwone i dwa piwa, potem już samo winciacho, następnie przerzucił się białe, bo niby słabsze, a on liczył te unity, i teraz nie wiem, pije, albo nie pije. Ale wiem, że jego znienawidzony zespół Newcastle przegrał właśnie z Liverpoolem sześć zero. Musi być szczęśliwy. A szczęśliwi ludzie piją. Ze szczęścia.
Jebnęło w czeskiej Pradze, zjarało się na tej warszawskiej, pierdolnęło w Słupsku, bo kierowca jechał po ścianie. Oglądam pół dnia telewizję i uświadamiam sobie, jakie błogie i idylliczne życie wiodę. Choć huragany i burze, choć ból i smutek wszeteczny – to jednak nic się nie pali, nic nie wybucha, nic nie eksploduje. Spokój, jak tylko chcę, mam. Choć głowa rano pęka i suchoty jakieś saharyjskie, to przecież na własne życzenie, z własnej woli, żadnego w tym przypadku, żaden to wypadek czy inna katastrofa. Po prostu zakodowane jakoś naturalne działanie autodestrukcyjne, a w około spokój i – chciało by się powiedzieć cisza, ale cisza raczej nie, stary przygłuchy i ogląda za głośno telewizor. Znowu jak się wyjdzie, a się wychodzi, to od razu na jakiś koncert a tam musiałem Gelowi na migi komunikować, że palić się chce. Głośno grali. Chociaż słyszałem głośniej. Dobrze grali, chociaż potrafię sobie wyobrazić lepiej. Ale nie ma co wybrzydzać, za darmo się weszło namaszczonym przez perkusistę. Hasło „masło” się podało na dole na bramce i się było w środku gdzie dużo ludzi i możliwości alkoholowe nieograniczone praktycznie. Się było w dobrym towarzystwie.
I znowu kapitał kurwa ludzki. Stary mi wynalazł kolejne szkolenie. Tym razem na pilota myśliwca. Podczas pracy w Muzeum Wsi będę się szkolił. Oczywiście za pieniąchy. Jakieś. Czyżby przerwa dłuższa w emigracji? Nie!!!!! A jednak, raczej tak. Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach europejskiego funduszu społecznego. Mać. Tytuł projektu: „Centrum Aktywności Lokalnej”. Spełniam warunki, ale muszę iść jutro do południa. Nie!!!!! A jednak tak.
Więc, co o tym myślisz?