wąsy o wyłupasite oczy miał

Żeby dogadać się z dzielnicowym i to w ciągu jednego dnia? I tylko jednego dnia! W szpitalu. W szpitalu psychiatrycznym? Dało radę. Wywiązała się jakaś nić porozumienia. Pierwszy raz osiedliśmy na przeciwko siebie na godzinnej pogadance o problemie alkoholowym. W sali terapeutycznej. O czternastej. Było jeszcze trzech, ale bredzili. Raczej bredzili. I była pani. Z problemem. Ale nie ze swoim. Była z problemem dotyczącym tajemniczej córki, która pyta, czy powinna, czy nie powinna pić. Córka dorosła. Pani mówi, że przychodzi i podpytuje mamusie, czy powinna, czy nie powinna. Mamusia nie wie co powiedzieć. Więc mamusia jest wśród nas – pijących, i pyta, nie pyta o siebie, zapytuje o córuchnę.

Dwie atrakcyjne terapeutki. Psycholożki. Jedna starsza, druga młodsza. Jedna blond, druga czerń krucza. Obie dwugłosem na początku zaznaczają, że nie będą pouczać, radzić. Że będą słuchać, dopowiadać, podpowiadać, zapytywać. Dlaczego atrakcyjne?! Dlaczego! Człowiek nie może skupić się na meritum, skupia się na eroticum.

W ten akurat wtorek było nie tylko o uzależnieniu, ale i o tym dziwnym współ. O współuzależnieniu. Się wie. Sia wie. Wyszło na to, że najpierw byłem tym współ. Dopiero potem sam, całkiem, osobiście.

A kobiecina pytała, co ma zrobić. Jak odpowiadać. A dzielnicowy, przejąwszy role prowadzącego „spotkanie”, zaczął dopytywać. Dedukcja. Dochodzenie. Przesłuchanie. Dociekliwa bestia. Ja i terapeutki po sobie. Patrzymy. Śmiać się? Śmiejemy się! Szeptem wymieniamy uwagi, że koleś wszczął śledztwo i nie odpuszcza. Co robić? Wyciąga z niej zeznania, kobiecina kręci, nie chce zdradzić za wiele, ale dzielnicowy jest doświadczony, ma dryg do tych spraw, mówi składnie, logicznie, pyta rzeczowo, wiemy już wszyscy dużo, ci, co bredzili na początku, to wchodzą, to wchodzą, idą palić, odbierają telefony, jeden jeszcze nic nie powiedział, siedzi cicho, zasępiony, nie ma nic do powiedzenia, a jak ma, to nie powie, bo dochodzenie dzielnicowego zdominowało dyskurs.

Ja tam siedzę przy tym stole w sali terapeutycznej, na pólkach regałów „dzieła” chorych, „malunki”, koszyczki nie z wikinki, ale splecione z rurek gazetowych, nie roślin, rzeźby osobliwe a przerażające, książki, których nikt nie czyta, przeważnie polscy autorzy, lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte, bum wydawniczy, pisarze mi mało znani, kokosy, siedzę, a jakbym jechał metrem warszawskim, to na Młociny, to na Kabaty se jadę, trochę też już idę ulicą Toruńską w grodzie, mijam Zakład Transportu Energetyki, wchodzę do leklerka, kupuję sobie wodę lekko gazowaną Cisowianka, trochę latam po Powiślu, bo mi koleś z Grójca, co go przywieźli pewnego pięknego poranka, opowiada, że lubi się napierdalać, lubi ustawki, lubi bić i bitym być, opowiada, że pewnego mniej pięknego dnia dwa lata temu, ich jedenastu, chłopaków warszawiaków sześciu, i wpierdel, ale honorowo, bez kopania leżących, więc mi to Powiśle w głowie, się rozumie samo przez się, i przez Się, i przez Doro i przez kota, ja trochę też na Świętokrzyskiej, gdzie wiem już, stary nie odbiera, Bachonalia i Armagedon w jednym, portfel, karty, pieniądze, czy mam? Czy już wszystko przepadło, czy najbliższe dni po raz kolejny dno, za oknem Gołąb Grzywacz w karmniku, siedzi i zerka na zerkających, jednym okiem, bo bokiem siedzi, wysiaduje, podobno wysiaduje, albo już wychowuje, chowa, znaczy jest małe, tak mówią, że jest małe, i te dyskusje codzienne przed obchodem, czy gołąb Grzywacz albo taka Synogarlica odlatują gdzieś na zimę, bo jeden mówi, że odlatują, że do Anglii odlatują, po co do Anglii? ale salowy wierzy i tą sensacje rozprzestrzenia, powtarza, inni dementują, zarzekają się, że wiedzą, że nie odlatują, nigdy, nie ma szans, salowy próbuje ratować sytuację żartem, że teraz wszyscy do Anglii, to może taki gołąb też, ja jadę, na rowerze treningowym stacjonarnym jadę, pięć minut, pięć minut przerwy, potem raz jeszcze, i nie wiem, czy jadąc tym rowerem w terapeutycznej łamię prawo, czy nie, bo przecież mam sądowy zakaz pedałowania, dwa lata, nie wiem, jestem legalny, jestem nielegalny, wiem, że jak tu przychodziłem, czułem się anarchistą. Chciałem być anarchistą. Byłem anarchistą całym pijanym sercem. A teraz, nie wiem…

Dzielnicowy do mnie zagaduję na korytarzu. On wędruje. Ja czasem do kibla. Wyznaje mu, że właśnie już stąd zmykam, bo pani ordynator zrobiła wyjątek, i jak nie wypuszcza się stąd nikogo samego, bez opieki, tak mnie puści, nie wiedzieć dlaczego, więc mówię, że zaraz do widzenia, a on pyta, czy mi tu źle, nie jest źle, mówię, ale mam różne sprawy do załatwienia, na przykład mały problem z prawem, prace społeczne, pijany rower dwa lata temu, a on, nie martw się, nawet jeśli puszka, to niczym się nie różni od tego szpitala… Sympatyczny dzielnicowy z Borek namawia mnie do odbycia kary aresztu. Za wiele tego, za wiele…

0Shares