jem jam

Chuda parówka drobiowa na śniadanie. Plus bułka krojona na trzy części z pomidorem bez skórki. Tą usuwam parząc warzywo wrzątkiem. Obieram małym nożem z białą rączką. Wcześniej, koło trzeciej pół do czwartej rano, budzę się. Wyspany. Może dlatego, że poszedłem spać po dziewiątej wieczorem. Może z powodu „generalnych” problemów ze snem. Może dlatego, że zawsze tak miałem, zawsze spałem niewiele, nie za wiele potrzebowałem. Wstaje. Wyjmuje z uszu zatyczki. Włączam komputer (jeśli wieczorem wyłączony, raz tak, raz inaczej). Łącze się Internetem. Wchodzę na stronę Trójki. Zaczynam słuchać. Czytam Dzikie Palmy Faulknera. Zasypiam i budzę się. Wstaję, pudełka z lekami leżą na szawce z łachami, obok kwiatka z jednej strony, z drugiej – metalowe zakończenia wieszaków, „wbite” w górę mebla, na nich koszule. Koszule są niezbędne. Mają długie rękawy. Ręce pokłute. Sine. Chude. Nie ma czym się chwalić, sam tego nie akceptuje. Ukrywam więc. Długo to nie potrwa.

Z lodówki zabieram jogurt naturalny. Pół garstki leków już czeka na czarnym blacie dużego prostokątnego stołu, obok biurka, gdzie siedzę, czytam wiadomości na Onecie, zaczynam pisać Real, coś na bloga. po szóstej biorę piguły.

Dziś dzwonię do radia. Jest trzydzieści egzemplarzy jakiegoś „grubego” kryminału do rozdania. Po dwudziestu czterech wybraniach numeru, który morderczo zajęty, poddaję się. Pójdę do osiedlowej biblioteki. Zapiszę się. Zostanę tu (wiem to teraz) jakiś czas, należy się przygotować. Pogodzić z tym. Przetrwać.

Śniadanie jem między siódmą a ósmą. Albo ta chuda parówka. Albo bułki z chudą wędliną i pomidorem. Czasem jajka na miękko. Pasta jajeczna ze szczypiorkiem (chłopaki, a jak jest szczypiorek po polsku?). Biszkopty z dżemem. Zawsze herbata. Kawa zbożowa od wczoraj. Z mlekiem. Po pierwszej herbacie, gdzieś koło piątej trzydzieści, walę też szklankę gorącego mleka. Nie wiem po co. Pić. Lubię pić. Pić mi się chcę? Pije.

Później do dziewiątej leże i podczytuje, słucham radia. Jest czas żeby pisać. Jakoś nie ma co. Mam nadzieję, że to na razie. Może potem coś się wymyśli.

Na zakupy koło dziewiątej. Do osiedlowych sklepów. Zawsze jest coś do kupienia. Trzeba zaplanować, co się będzie podjadało w ciągu dnia. Drugie śniadanie. Obiad. Jakiś może lunch. Deser. Kolacja.

Czasem odkurzę podłogę. Od czasu do czasu przejrzę książki. Przebieranie łachów to też zajęcie. Można coś naprawić. Telewizor dopiero po południu. Dobrze jest wielki szlem. Akurat jest. Z Francji. Niebawem będzie Wimbledon. Się popatrzy. W ogóle telewizor – wszystko jedno – z jakąś rezygnacją. Ale tylko do dziewiątej. Potem książka i spać.

Na obiad pierś gotowana z kury. Pierś pieczone z indyka. Ryż. Drobna kasza jaglana. Ziemniaki. Do tego sałata. Zupa warzywna. Ziemniaczana. Pomidorowa. Niby jest wybór. Będzie większy, należy się wdrożyć.

Otwartych dziesięć stron www o diecie lekkostrawnej i nic. Niby coś, a nic. Wiem, czego nie mogę. To, co mogę, jem. Przydałby się steam cooker. Jabłka gotowane, z odrobiną cukru. Budyń. Kisiel. Musy. Musy?

Warzywa rozdrobnione. Marchewka pietruszka. Banany pomarańcze mandarynki. Koper majeranek rzeżucha cukier kminek cynamon. Maliny truskawki morele.

Dorsz leszcz sola szczupak sandacz. Kurwa. Chudy twaróg. Amylaza w moczy siedem tysięcy. Dozwolona – czterysta. Enzym kurwa trawienny jego mać.

0Shares